Jakkolwiek by go oceniać, ruch z samochodami jest jednak kolejnym ukłonem w stronę mało jeszcze w Polsce zadomowionej filozofii nieposiadania.
Lansujący się w niszowych luksusowych czasopismach artyści i projektanci, którzy, by „oczyścić" przestrzeń wokół siebie, żyją, otaczając się ograniczoną do minimum liczbą przedmiotów, są w naszym kraju na razie odstającą od tłumu mniejszością. I pewnie nigdy nie będzie inaczej, ale połowicznie ten sam sposób myślenia z czasem zacznie stosować w życiu każdy, zwłaszcza wielkomiejski, obywatel. Właśnie np. wynajmując, zamiast kupować w fizycznej postaci, rozmaite potrzebne mu przedmioty. A właściwie już zaczął.
Zamiast roweru na balkonie ma abonament na miejską damkę, zamiast kolejnej płyty – subskrypcję w serwisie streamingującym muzykę, zamiast piątej szafy książek – jeśli jeszcze nie abonament w mobilnej aplikacji zezwalający na przeczytanie kilkudziesięciu książek miesięcznie, to kartę w miejskiej bibliotece (znam takich osób coraz więcej!), zamiast płacenia za biuro w centrum miasta – wynajmowany na godziny gabinet i tak dalej. Tego typu usługi będą rozkwitać, bo miesiącami poszukujący pracy lub zatrudnieni często na śmieciowych umowach poststudenci nie mają środków na wielkie inwestycje. Wygasa w nas też owczy pęd do posiadania wszystkiego na własność, naturalny po czasach, w których trudno było cokolwiek kupić w sklepie. I dobrze.
Rynku to nie zuboży – po prostu będzie musiał się on stopniowo do tych zmian dostosować i więcej wynajmować, zamiast sprzedawać. A nas odciąży. Tylko wynajmowanie przyjaciół, żeby przez chwilę pokazać się w modnym tłumie, co też już można zrobić, wciąż wydaje mi się przerażające.