PGNiG kupuje właśnie pola gazowe i naftowe pod Morzem Norweskim, i to nie jest ostatnie jego słowo. Dobrze, że firma kupuje głównie złoża już eksploatowane i nieźle rozpoznane, a co najważniejsze – w stabilnym zakątku globu. Zmniejsza w ten sposób ryzyko porażki i przyspiesza zwrot z inwestycji. PGNiG wyciągnęło wnioski z nieudanej wyprawy na Bliski Wschód, do której popychał państwowy właściciel. Bezhołowie, jakie zapanowało w Libii po rewolucji, zmusiło spółkę do zamrożenia tamtejszego projektu. Z podobnych powodów podała tyły w Egipcie.
Pouczający jest przykład inwestycji Lotosu w złoże Yme. Koncern nabył je w gorącym roku 2008, kiedy analitycy straszyli ceną baryłki po 200 dol., a skarb oczekiwał, że paliwowe czempiony znajdą własne źródła ropy. Z winy partnera wydobycie nie ruszyło, Lotos spisał inwestycję na straty. Ciekawe, jaki zwrot z inwestycji przyniesie zaganianie kijem państwowych firm do łupków, z których gaz jakoś nie chce popłynąć?
Nader często realizacja tzw. polityki państwa, nakreślonej zza ministerialnego biurka, nie idzie w parze z zyskami. A czym grozi uznanie forsowanego przez skarb projektu za nieopłacalny, przekonały się poprzednie władze PGE, które nie garnęły się do budowy nowych bloków elektrowni Opole.
Politycy zapominają, że notowane na giełdzie firmy – paliwowe czy energetyczne – są tylko współwłasnością skarbu. A celem spółek są zyski i wzrost wartości dla wszystkich właścicieli. Czemu nie służy ręczne sterowanie i popychanie firm do nie zawsze racjonalnych decyzji biznesowych.