Ekonomiści lubią spierać się o to, o ile powinien być niższy deficyt budżetowy; czy składki emerytalne powinny być odprowadzane do OFE czy na subkonta w ZUS; czy NBP powinien jeszcze obniżyć stopy czy nie. A tymczasem mamy do czynienia z czymś znacznie, znacznie poważniejszym. Z tym, jak ludzie rozumieją ekonomię. W ostatnim okresie uczestniczę w różnych dyskusjach, z różnymi dyskutantami. Zaczęło się od górniczych strajków. Nie chcę pisać o tym, kto miał w tym sporze rację, nie chcę też recenzować sensowności związkowego pomysłu połączenia kopalni z elektrowniami, tak by musiały one kupować droższy węgiel. Chodzi o coś innego: w przeprowadzonej dla jednej z głównych stacji telewizyjnych ankiecie blisko 70 proc. Polaków bez zastrzeżeń stanęło po stronie górników, a 15 proc. nie miało zdania. Co oznacza, że 85 proc. Polaków najwyraźniej nie rozumie dość oczywistego faktu, że jeśli elektrownie będą używać droższego węgla, to oni będą musieli zapłacić wyższy rachunek za prąd.
Potem, w innej telewizji, miałem dyskusję z radykalnie lewicowym politykiem (osobiście go lubię i szanuję jego odmienne od moich poglądy), który odniósł się do sprawy żądań Berlina w sprawie stosowania niemieckich płac minimalnych dla polskich kierowców przejeżdżających przez Niemcy. Na moją uwagę, że spowoduje to bankructwo polskich firm przewozowych, usłyszałem odpowiedź, że to bardzo dobrze – wykończy się w ten sposób krajowych wyzyskiwaczy, a wtedy polskich kierowców zatrudnią firmy niemieckie i trzykrotnie zwiększą ich płace. Nie mam pretensji do lewicowego polityka, że coś takiego mówi – takie wilcze prawo polityki. Gorzej, że w telewizyjnej ankiecie 80 proc. oglądających stwierdziło, że ma on rację! Co oznacza, że przygniatająca większość oglądających nie rozumiała związku pomiędzy rozwojem krajowej gospodarki a ich własnymi płacami.
O innej dyskusji, w sprawie frankowiczów, w której pewien ekspert finansowy twierdził, że państwo ma obowiązek zagwarantować, iż zmiany kursu walutowego nie przekroczą 20 proc., nie będę już wspominał. Bo również wynika z niej, że większość Polaków nie rozumie podstawowych zasad transakcji finansowych i problemu ryzyka.
Przy takim poziomie edukacji ekonomicznej trudno oczekiwać od społeczeństwa podejmowania rozsądnych decyzji, zarówno w sprawie budżetu własnego, jak i budżetu państwa. Edukację ekonomiczną buduje się latami – i to nie przez nędznie zaplanowane lekcje przedsiębiorczości z polskich szkół.
Najwyższy czas, żeby się serio do tego zabrać. Bo inaczej nie pomogą nam nawet mądre dyskusje mądrych ekonomistów.