Co prawda przedstawiciele najwyższego unijnego establishmentu wciąż głoszą rytualne formułki o tym, że „miejsce Grecji jest w Europie", ale jednocześnie dają do zrozumienia, że nic takiego się nie stanie, jeśli Grecy sobie pójdą z eurolandu. Rynki reagują wszak na obecny kryzys wokół Grecji dosyć ostrożnie, grecki dług został skutecznie przerzucony z portfeli banków na europejskich podatników, a poza tym trzeba dać nauczkę tym całym Grekom, którzy ośmielili się głosować inaczej, niż im sugerowała zagranica. Zwolennicy euro zaczynają przyznawać, że ich ulubiona waluta będzie świetnie funkcjonowała bez Grecji, czyli przyznają to, co pięć lat temu sugerowali „eurosceptyczni" ekonomiści i politycy.
Skoro już wszyscy (lub niemal wszyscy) się zgadzają, że możliwe jest euro bez Grecji, to może po jesiennych wyborach parlamentarnych w Hiszpanii wszyscy nagle uznają, że możliwe jest euro bez Hiszpanów? Wszak pełen temperamentu iberyjski naród może na złość Brukseli zagłosować na Podemos, czyli taką hiszpańską Syrizę. A skoro już Hiszpania nie będzie potrzebna strefie euro do szczęścia, to czy nie można by się pozbyć z unii walutowej tych wiecznie sprawiających kłopoty Włochów? Można by też wyrzucić z niej Irlandczyków – przecież są oskarżani o podatkowy dumping i rośnie wśród nich poparcie dla partii Sinn Fein. A co z Portugalczykami? Kto zagwarantuje, że oni też będą się wiecznie cieszyć wspólną walutą? No to może czas pomyśleć o wyjściu ze strefy euro Francji, nazywanej czasem chorym człowiekiem Europy? Jej gospodarka przecież niedomaga (przynajmniej na tle niemieckiej), a rosnący w siłę Front Narodowy zapowiada, że doprowadzi do wyjścia kraju z unii walutowej. Kogo by tu jeszcze wykluczyć? Mocno zadłużoną Belgię, której niektórzy wróżą rozpad? Zmagającą się ze skutkami bankowego kryzysu Słowenię? Państwa bałtyckie, bo leżą zbyt blisko Rosji? Może zostawić w strefie euro tylko Niemcy, Holandię, Austrię, Finlandię, Słowację i Luksemburg? Wreszcie byłby spokój, a Europa mogłaby się spokojnie integrować.