Po drugie – powinna być w dużej części ze szkła i aluminium. Wypada również, by była umieszczona pod miastem, na rozległym, najlepiej równo wybetonowanym terenie, z którego przed inwestycją starannie wycięto drzewa i krzewy. Taka moda jest w całej Polce, ale już nie w Łodzi.

Miasto ma tyle mniejszych i większych, zbudowanych z czerwonej cegły fabryk i fabryczek z przełomu XIX i XX wieku, że niejako z musu musiało coś sensownego z nimi zrobić. Tym razem okazało się, że urzędnicze próby załatwienia drugiego życia zrujnowanym budynkom spodobały się inwestorom, których jednak nie należy nazwać fabrykantami.

Sztandarową tego typu inwestycją jest Manufaktura, czyli udana próba przerobienia fabryki Izaaka Poznańskiego na XXI-wieczny przebój handlowo-muzealno-hotelowo-kinowy. Ale to wyjątkowe dokonanie ze względu na wielkość i koszty. W Łodzi dominują budynki dużo mniejsze, które też otrzymują drugą szansę.

Przy ul. Pomorskiej ledwo stała wzniesiona w 1902 roku przędzalnia wełny zgrzebnej firmy M. Tykociner i S-ka. Kupił ją Mikołaj Gauer. Po rewitalizacji umieści tam wkrótce swoją aptekę, sporo pomieszczeń trafi do najemców. Jedna jaskółka wiosny nie czyni. Na terenie Łodzi jest ok. 200 pofabrycznych zabudowań, głównie w rękach prywatnych. Rewitalizacji poddano ok. 60 z nich. A to już stado jaskółek.

Krzysztof Krubski