Świadomość, że możemy spokojnie przekroczyć bez kontroli każdą granicę wewnątrz wspólnoty, pozwala na prawdziwą integrację narodów i lokalnych społeczności.Ta swoboda ma też ogromny wymiar gospodarczy, który powoduje, że mimo kłopotów z uchodźcami jej zniesienie wygląda dziś na bardzo mało prawdopodobne.
Kilka lat obecności Polski w strefie Schengen powoduje, że zapomnieliśmy, co dzięki niej zyskujemy. O tym, że kiedyś było inaczej, świadczą opuszczone budynki posterunków granicznych na zachodniej czy południowej granicy. Młodym, którzy nie pamiętają stojących tam niegdyś kolejek pojazdów, polecam wypad na granicę wschodnią.
Przywrócenie kontroli na granicach z Czechami, Słowacją i Niemcami dla przeciętnego Polaka byłoby turystycznym horrorem, dla firm przewozowych zaś stałoby się katastrofą. Godziny stania w tasiemcowych kolejkach na przejściach kosztowałyby w skali Unii miliardy euro.
Zresztą swoboda przekraczania granic przynosi też inne gospodarcze korzyści, choćby takie, jak możliwość rezygnacji z budowy przejść i z utrzymywania służb granicznych. Dziś drogi łączące państwa budujemy tam, gdzie są one potrzebne, a nie tam, gdzie pozwalają na to międzyrządowe porozumienia. Również pracownicy mogą bez zbędnych formalności podejmować zatrudnienie w sąsiednich krajach.
Układ z Schengen przynosił duże korzyści największym potentatom w handlu międzynarodowym. Szczególnie był atrakcyjny dla leżących w sercu Unii Niemiec. To, że dziś właśnie to państwo zamyka granice, jest paradoksem. Jestem przekonany, że dla tego gospodarczego molocha, lidera eksportu, kontrola na granicach, spowolnienie handlu międzynarodowego byłoby większą katastrofą niż przyjęcie kolejnych dziesiątek czy setek tysięcy uchodźców. Dlatego jestem dziwnie spokojny o przyszłość strefy Schengen, zwłaszcza jeśli chodzi o transport.