Świadome działanie na szkodę środowiska, którego ochrona dla producentów samochodów ma być kwestią pierwszoplanową, nie mniej ważną niż bezpieczeństwo, staje się samobójczym strzałem w wizerunek marki.

Afera może mieć przykre konsekwencje dla całej branży. Jeśli pojawiający się słuszny postulat kontroli także innych producentów zostanie zrealizowany, może się okazać, że proceder fałszowania poziomu emitowanych spalin wcale nie jest jednostkowy. Taka perspektywa byłaby wysoce niepokojąca, zważywszy, że samochody odpowiadają za ok. 15 proc. europejskiej emisji dwutlenku węgla i są największym jego źródłem w całym sektorze transportu.

Jednocześnie dla kierowców manipulacje Volkswagena wcale nie muszą być zaskoczeniem. Zdecydowana większość posiadaczy samochodów, praktycznie wszystkich marek jest przekonana, że koncerny motoryzacyjne żonglują danymi o zużyciu paliwa, zaniżając je w specyfikacjach. Według ubiegłorocznego raportu „Mind the Gap", przygotowanego przez europejską federację Transport & Environment, różnica pomiędzy zużyciem paliwa przez prywatnych użytkowników w rzeczywistości i w materiałach producentów wyniosła w 2013 r. aż 31 proc., prawie czterokrotnie więcej niż trzy lata wcześniej. Okazało się, że w fabrycznych testach „optymalizuje się" wyniki, m.in. obklejając szczeliny, przepompowując opony, zmniejszając wagę, usuwając elementy wyposażenia czy prowadząc badania na dużej wysokości, w cieple, na gładkich torach. W rezultacie dodatkowe paliwo, które trzeba kupić, bo samochód pali więcej niż według danych z testów, ma kosztować przeciętnego europejskiego kierowcę ponad 500 euro rocznie.

Przy badaniu afery Volkswagena nadarza się doskonała okazja, by i ten problem wreszcie wziąć pod lupę. Zwłaszcza że w grę wchodzą nasze pieniądze.