A nie mam wątpliwości, że na to stanowisko zostanie powołany w nowym rządzie ktoś kompetentny, profesjonalny, o znanym nazwisku.
W dzisiejszym świecie wszyscy wiedzą, że zaufanie uczestników rynku jest potężnym atutem każdego rządu – zaufanie, którego lepiej nie wystawiać na ryzyko przez lekkomyślne wybory personalne.
Życie nowego ministra finansów zacznie się dość przyjemnie: będą miłe rozmowy, kamery telewizyjne i lampka szampana u prezydenta, kurtuazyjne powitanie przez odchodzącego ministra Mateusza Szczurka. Będzie nowy gabinet, będzie trzeba ustawić na biurku zdjęcia rodziny. Będzie kolejka mediów, proszących o wywiady.
Problemy ministra finansów zaczną się niewiele później. Kiedy tylko przekroczy próg gabinetu, z miejsca przejmie poważne i niełatwe dziedzictwo. Po pierwsze, odziedziczy już przygotowany budżet, jak to zwykle bywa, napięty i bez poważniejszych rezerw. Ale po drugie (i znacznie ważniejsze) przejmie też obietnice wyborcze Prawa i Sprawiedliwości. Gdyby to zależało od niego, zaproponowałby pewnie rozłożenie realizacji tych obietnic w czasie, dostosowanie ich skali do dzisiejszych możliwości finansowych państwa, potraktowanie ich raczej jako ogólnego kierunku przyszłych zmian, a nie konkretnych i z miejsca wymagalnych zobowiązań finansowych. Ale pewnie nawet nie będzie próbował o to wnioskować. Obietnice są, determinacja zwycięskiej partii, by je wprowadzać jest, pola manewru brak. Całą swoją uwagę minister będzie musiał skoncentrować na tym, by się nie dać wciągnąć w kolejne wielkie wydatki (a telefony w tej sprawie ze strony innych ministrów nie będą milknąć).
I by próbować zrealizować te plany, które dadzą mu dodatkowe dochody.