Złoto ma swoją magię, choć właściwie nikt do końca nie wie, skąd się ona bierze. Wiemy za to, skąd wzięło się złoto na Ziemi. Powstało w kosmosie przy wybuchach supernowych i dotarło go do nas stosunkowo niewiele. Od czasów prehistorycznych udało się wydobyć niecałe 190 tys. ton żółtego kruszcu, a szacuje się, że na wydobycie czeka nadal w udokumentowanych pokładach 60 tys. ton (niby dużo, ale całe złoto, które udało się zlokalizować na Ziemi, zmieściłoby się w pięciu basenach olimpijskich!). Ponieważ złoto jest praktycznie niezniszczalne, niemal każdy atom tego metalu, który kiedykolwiek wydobyto, jest wciąż na rynku lub w ukrytych skarbcach, wielokrotnie stopiony i na nowo zmieszany z innymi. Jeśli ktoś ma akurat na palcu złotą obrączkę, niech pomyśli o tym, że może ona zawierać i atomy złota zrabowane przez konkwistadorów Inkom, i wypłukane z potoków w czasie gorączki złota w Kalifornii, i wydobyte przez katorżników w kopalniach na Syberii.
Niezwykłe własności złota, a przede wszystkim jego wielka i trwała wartość, znalazły szybko zastosowanie w gospodarce. Kilka tysięcy lat temu złoto zaczęło pełnić funkcję pieniądza, czyli towaru powszechnie akceptowanego jako zapłata za inne towary. Złoty pieniądz, a później również pieniądz papierowy, ale wymienialny według stałego kursu na złoto (co w XIX wieku nazwano systemem standardu kruszcowego), praktycznie nie podlegał inflacji i był akceptowany na całym świecie. Zapewniał stabilność waluty, choć wcale nie chronił przed kryzysami finansowymi, o czym świadczy Wielki Kryzys lat 1929–1933, który wybuchł w momencie, gdy zarówno USA, jak większość krajów stosowały w bezpośredni lub pośredni sposób (przez wymienialność na dolary) system standardu kruszcowego.
Czy zatem wzrost rezerw złota przetrzymywanych przez NBP przywrócił nam choć część stabilności waluty z okresu standardu kruszcowego? Oczywiście, że nie. Świat całkowicie zerwał z wymienialnością walut na złoto według stałego kursu co najmniej pół wieku temu (USA zrobiły to jako ostatnie w roku 1971). Od tego czasu żaden papierowy banknot nie jest wymienialny na złoto, a względną stabilność walut zapewnia się m.in., unikając nadmiernego osłabienia kursu w stosunku do walut najsilniejszych, takich jak dolar i euro. I właśnie w tym celu bank centralny utrzymuje rezerwy walutowe, których można użyć do stabilizacji i obrony kursu. Część z nich musi być w gotówce, część w bezpiecznych obligacjach, część można trzymać w złocie. Niektóre banki centralne w ogóle nie mają rezerw złota, a świetnie sobie radzą (np. Kanada czy Norwegia). Inne banki trzymają ich bardzo dużo (USA mają 8 tys. ton). NBP ma dziś 420 ton i są to 12. największe rezerwy złota na świecie.
Co daje trzymanie części rezerw walutowych w złocie? Jest to przede wszystkim decyzja inwestycyjna. Polskie rezerwy walutowe wynoszą dziś 215 mld USD, z czego blisko jedną piątą stanowi złoto. Jeśli ceny złota pójdą mocno w górę, a dzieje się tak zwłaszcza wtedy, kiedy w globalnej gospodarce i polityce jest niebezpiecznie, NBP sporo na tym zarobi (po trzyletniej stabilizacji, w ciągu ostatniego roku ceny złota wzrosły o 30 proc.). Jeśli jednak nastroje się uspokoją, ceny złota mogą spaść (w latach 2012–2015 spadły o 30 proc.).
Ale dokonując zakupów złota, NBP stara się też zapewne, apelując do niekoniecznie w pełni racjonalnych odczuć Polaków, zwiększyć zaufanie do swojej polityki. Jeśli miałoby to pomóc, czemu nie?