Szary obywatel dostrzega właśnie tę najbardziej wyeksponowaną i widoczną jej część. Jednak pod powierzchnią skrywa się cała mnogość posad, funkcji, stanowisk. Ich obsadę na nowo uruchamia każdorazowo polityczne zwycięstwo dotychczasowej opozycji. I tak, w pierwszej kolejności posłowie tworzą swoje biura poselskie, a prezydent na nowo buduje swoją kancelarię. To już całkiem pokaźna grupa urzędników zazwyczaj (choć nie zawsze) rekrutowanych wśród partyjnych aktywistów. Dalej trzeba wymienić całą strukturę samego parlamentu.

Stanowisk we wszelkiej maści komisjach i podkomisjach nie brakuje, a urzędnicza kula śniegowa nabiera powoli masy. To jednak dopiero początek. Tworzy się rząd, następuje powołanie nowych ministrów i wiceministrów. Wraz z nimi czystki sięgają coraz niższych stanowisk resortowych. Potem wielka miotła czyści rozmaite agencje rządowe. Stanowisk do obsadzenia co niemiara. Czyszczenie nie omija też spółek z udziałem Skarbu Państwa. Politycy, chcąc mieć realny wpływ na ekonomię, nie mogą się przecież ograniczyć do stanowienia prawa. Konieczne jest trzymanie jej sterów, pełna kontrola rytmu bijącego serca gospodarki. Miotła nie zna litości. Wymienione zostają więc zarządy i rady nadzorcze polskich czempionów, warszawskiej giełdy, a na końcu przychodzi czas na bank centralny. Śnieżna kula robi się już bardzo ciężka. Bo każda nowa osoba na wysokim szczeblu, ciągnie za sobą swoją świtę. Czasem się zdarzy, że jakiś wiceminister czy prezes się ostanie. To jednak wciąż rzadkość, a partyjny klucz zazwyczaj tryumfuje nad doświadczeniem i wiedzą.

Gdyby spojrzeć na władzę, jak na zwykły biznes, a na partię jak na przedsiębiorstwo, trudno się takim działaniom dziwić. Dotacje budżetowe dla partii to tylko kropla w morzu potrzeb. To w obsadzeniu wszelkich możliwych stanowisk tkwi finansowy sukces przedsięwzięcia. Pensje, kontrakty, diety – gdyby to wszystko zliczyć, okaże się, że nasza kula śniegowa jest warta całkiem sporo. Każdy głos wyborcy ma więc wymierną i to niemałą wartość.