Sezon urlopowy owocuje renesansem zainteresowania tematyką przystąpienia Polski do strefy euro. Wyrazem tego jest szereg tekstów, które ukazały się ostatnio w „Rzeczpospolitej”. Teksty te dopatrywały się korzyści, jakie miałyby wyniknąć z rezygnacji z waluty narodowej (i suwerennego banku centralnego).
Osobiście nie podzielam powszechnego entuzjazmu dla rezygnacji ze złotego, czemu dawałem wyraz wielokrotnie. O samym euro wyrażałem się źle, jeszcze zanim się ono formalnie pojawiło. Poniżej raz jeszcze przypominam kilka faktów przemawiających za utrzymaniem własnej waluty.
1. Jest mało prawdopodobne, by przyjęcie euro przyspieszyło wzrost gospodarczy
Zastąpienie waluty narodowej przez euro nie gwarantuje wcale szybszego doganiania krajów wysokorozwiniętych. Polska funkcjonująca z własną walutą rośnie szybciej niż np. Słowacja i Słowenia, które przyjęły euro stosunkowo wcześnie po wstąpieniu do UE.
Co więcej, Polska mocno poprawia swoją pozycję także wobec słabszych krajów oryginalnej strefy euro (tzw. PIGS: Portugalia, Włochy, Grecja i Hiszpania, które systematycznie „tracą” w porównaniu np. z Niemcami). Ilustruje to poniższy wykres. Zwraca uwagę radykalne „obsunięcie się” Hiszpanii wobec Niemiec, a także nieregularność i niskie tempo postępu (w relacji do Niemiec) zarówno w Słowacji, jak i Słowenii. Zauważmy, że według Eurostatu Polska, startująca z niskiej pozycji względem Słowacji, już ją wyprzedziła.