Leon Podkaminer: Nie warto złotego zastępować euro

Własna suwerenna waluta okazuje się ważnym czynnikiem wzrostu i stabilności – nawet wtedy, gdy od czasu do czasu jej kurs wymienny względem euro zdaje się wariować – pisze doradca prezesa NBP.

Publikacja: 11.08.2023 03:00

Własna suwerenna waluta okazuje się ważnym czynnikiem wzrostu i stabilności – pisze doradca prezesa

Własna suwerenna waluta okazuje się ważnym czynnikiem wzrostu i stabilności – pisze doradca prezesa NBP.

Foto: Bloomberg

Sezon urlopowy owocuje renesansem zainteresowania tematyką przystąpienia Polski do strefy euro. Wyrazem tego jest szereg tekstów, które ukazały się ostatnio w „Rzeczpospolitej”. Teksty te dopatrywały się korzyści, jakie miałyby wyniknąć z rezygnacji z waluty narodowej (i suwerennego banku centralnego).

Osobiście nie podzielam powszechnego entuzjazmu dla rezygnacji ze złotego, czemu dawałem wyraz wielokrotnie. O samym euro wyrażałem się źle, jeszcze zanim się ono formalnie pojawiło. Poniżej raz jeszcze przypominam kilka faktów przemawiających za utrzymaniem własnej waluty.

1. Jest mało prawdopodobne, by przyjęcie euro przyspieszyło wzrost gospodarczy

Zastąpienie waluty narodowej przez euro nie gwarantuje wcale szybszego doganiania krajów wysokorozwiniętych. Polska funkcjonująca z własną walutą rośnie szybciej niż np. Słowacja i Słowenia, które przyjęły euro stosunkowo wcześnie po wstąpieniu do UE.

Co więcej, Polska mocno poprawia swoją pozycję także wobec słabszych krajów oryginalnej strefy euro (tzw. PIGS: Portugalia, Włochy, Grecja i Hiszpania, które systematycznie „tracą” w porównaniu np. z Niemcami). Ilustruje to poniższy wykres. Zwraca uwagę radykalne „obsunięcie się” Hiszpanii wobec Niemiec, a także nieregularność i niskie tempo postępu (w relacji do Niemiec) zarówno w Słowacji, jak i Słowenii. Zauważmy, że według Eurostatu Polska, startująca z niskiej pozycji względem Słowacji, już ją wyprzedziła.

2. Obecność w strefie euro nie dyscyplinuje polityki fiskalnej

Wbrew powszechnym narzekaniom na politykę fiskalną w Polsce (i nadziejom na jej „zdyscyplinowanie” po przyjęciu euro) dług publiczny w Polsce utrzymuje się w ryzach – i to pomimo polityki rozdawnictwa. Tymczasem, pomimo różnorakich formalnych obostrzeń, dług ten przeżywa istną eksplozję w strefie euro. Dotyczy to także krajów, które „wstąpiły w związek z euro”, nie mając problemu z długiem publicznym. Dług pojawił się z czasem – właśnie „w owym związku”. Fakt ten ilustruje wykres.

3. Euro i wspólna polityka pieniężna nie gwarantują niskiej inflacji

Czy wysoka obecnie inflacja w Polsce (14,4 proc. w 2022 r.) może przemawiać za tezą, że byłaby ona niższa w ramach euro? To, że średnia stopa inflacji dla strefy euro wynosiła 8,3 proc., niewiele mówi o inflacji w poszczególnych krajach u. Ale w Estonii było to 19,3 proc., na Litwie 19,7 proc., na Łotwie 17,2 proc., a na Słowacji 12,8 proc.

Wysoka inflacja zaistniała także w niektórych starych krajach UE, np. Belgii i Holandii (odpowiednio 9,5 oraz 10 proc). Gdzie pewność, że w reżimie euro inflacja w Polsce nie byłaby jeszcze wyższa niż obecnie?

Orędownicy jak najrychlejszego przystąpienia do strefy euro należą też do zdecydowanych krytyków zbyt łagodnej (ich zdaniem) polityki NBP. Prześcigają się oni w żądaniach dalszej, szybkiej i radykalnej podwyżki stóp procentowych. Jednak gdyby Polska przyjęła euro, musieliby oni pogodzić się z dużo niższymi urzędowymi (przez długi czas nawet zerowymi) stopami procentowymi dyktowanymi przez Europejski Bank Centralny!

4. Wadliwa architektura strefy euro: one size fits all?

Dlaczego kraje strefy euro wykazują tak nadzwyczajną tendencję do gromadzenia długów publicznych – i to pomimo wszystkich tych traktatów i paktów mających przecież „dyscyplinować” ich finanse narodowe. I dlaczego ich wzrost gospodarczy jest anemiczny i nieregularny? Dotyczy to także Niemiec, które rosną szybciej niż PIGS – ale i tak całkiem wolno, dużo wolniej niż np. USA.

Dłuższe odpowiedzi na te pytania znaleźć można w literaturze fachowej, dostępnej (choć raczej słabo znanej) w kraju. Krótka odpowiedź: winna jest wspólna polityka pieniężna i wspólna waluta właśnie. Ojcowie wspólnej waluty lekkomyślnie zawierzyli doktrynie jednego uniwersalnego rozmiaru pasującego każdemu (one size fits all). Ale jedna i ta sama polityka pieniężna, jedna i ta sama stopa procentowa EBC, aplikowana do rozległego obszaru złożonego z krajów o bardzo różnych charakterystykach makroekonomicznych i strukturalnych, nie może być efektywna.

Ponaddwuprocentowa stopa EBC była (w 2022 r.) raczej grubo za niska dla Litwy (inflacja bliska 20 proc.), ale nieco za wysoka dla Francji (inflacja tylko 5 proc.). Jednolita polityka EBC prowadzi do destabilizujących i kosztownych nierównowag w poszczególnych krajach członkowskich, co w konsekwencji przelewa się na całą strefę euro.

Ich skutkiem jest nie tylko anemiczny i niestabilny wzrost gospodarczy całej strefy euro, ale także wymuszone tym deficyty finansów publicznych. To, że w dłuższej perspektywie strefa euro okazała się strefą sekularnej stagnacji gospodarczej, w dodatku wstrząsanej periodycznymi kryzysami i recesjami, nie jest więc żadnym przypadkiem.

Pozostając poza strefą euro, Polska rośnie gospodarczo o wiele szybciej i o wiele „zdrowiej” niż kraje, które już dawno zrezygnowały z własnych walut. Własna „suwerenna” waluta okazuje się ważnym czynnikiem wzrostu i stabilności – nawet gdy od czasu do czasu jej kurs wymienny względem euro zdaje się wariować.

5. Wątpliwe korzyści geopolityczne

Panika (krótkotrwała), jaka zaistniała na rynku walutowym po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, ewidentnie udzieliła się też wielu komentatorom ekonomicznym, dziennikarzom i politykom. Postulują oni natychmiastowe podjęcie jakichś ekstraordynaryjnych starań o zastąpienie złotego wspólną walutą europejską.

Ewidentnie sądzi się, że Polska z własną walutą będzie bardziej narażona na rosyjską agresję niż Polska bez własnej waluty. Jest to przekonanie dość naiwne. Czy kraje bałtyckie są – z tytułu posiadania euro – mniej narażone na agresję niż Polska?

Tekst wyraża opinie autora.

Opinie publikowane w „Rzeczpospolitej” są elementem debaty publicznej i niekoniecznie odzwierciedlają poglądy redakcji. „Rzeczpospolita” od lat opowiada się za wejściem Polski do strefy euro, czyli wypełnieniem obowiązku, jaki wynika z zatwierdzonego w roku 2003 w referendum narodowym traktatu akcesyjnego.

Sezon urlopowy owocuje renesansem zainteresowania tematyką przystąpienia Polski do strefy euro. Wyrazem tego jest szereg tekstów, które ukazały się ostatnio w „Rzeczpospolitej”. Teksty te dopatrywały się korzyści, jakie miałyby wyniknąć z rezygnacji z waluty narodowej (i suwerennego banku centralnego).

Osobiście nie podzielam powszechnego entuzjazmu dla rezygnacji ze złotego, czemu dawałem wyraz wielokrotnie. O samym euro wyrażałem się źle, jeszcze zanim się ono formalnie pojawiło. Poniżej raz jeszcze przypominam kilka faktów przemawiających za utrzymaniem własnej waluty.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację