Krzysztof Adam Kowalczyk: Dawne sukcesy nie gwarantują świetlanej przyszłości

Jeśli w ciągu dekady nie podejmiemy reform, które nadadzą nowy impet gospodarce, przestaniemy gonić kraje zamożne, a nawet osuniemy się w globalnym rankingu zamożności.

Publikacja: 29.06.2023 16:04

Krzysztof Adam Kowalczyk: Dawne sukcesy nie gwarantują świetlanej przyszłości

Foto: Bloomberg

Ostatnie trzy lata to dla polskiej gospodarki ostra jazda po wybojach. Gdy już udało się ją wybronić przed pandemiczną recesją, szoki zewnętrzne – jak wojna w Ukrainie i uczynienie przez Putina z gazu swoistej broni – przyspieszyły bieg wydarzeń i doprowadziły do ujawnienia się szkodliwych dla wzrostu gospodarczego nierównowag.

Najbardziej namacalnym tego przykładem jest wysoka inflacja, która przekroczyła w lutym br. 18 proc. Prezes NBP tłumaczy, że ceną za bardziej energiczne działania antyinflacyjne rzekomo byłby gwałtowny skok bezrobocia. Jak mantrę powtarza, że wystrzeliło ono do 20 proc. na początku tego wieku, gdy ówczesna RPP wzięła się do ostrej walki z inflacją.

Czytaj więcej

Idą wybory. Czy polska gospodarka to wytrzyma? Debata TEP i „Rzeczpospolitej”

Problem w tym, że po z górą 20 latach żadna fala bezrobocia polskiej gospodarce nie grozi. Wręcz przeciwnie, zła sytuacja demograficzna sprawia, że mamy chroniczny problem z brakiem rąk do pracy. W czasie debaty Towarzystwa Ekonomistów Polskich prof. Andrzej Rzońca przypomniał, że do połowy wieku liczba pracujących zmaleje o 3-4 mln, czyli zniknie co czwarte, piąte miejsce pracy.

A przecież to praca jest jednym z czynników wzrostu gospodarczego. Jeśli jej zasoby będą maleć, konieczna jest automatyzacja, a więc inwestycje zwiększające potencjał produkcyjny. A z tym – wbrew obietnicom Mateusza Morawieckiego z jego Strategii Odpowiedzialnego rozwoju – jest coraz gorzej. Prof. Jan Hagemejer z UW zwraca uwagę, że nawet przed pandemią stopa inwestycji (relacja ich wartości do PKB) malała, pomimo że poprawiała się sytuacja gospodarcza, a koszty finansowania były relatywnie niskie.

Dotyczy to przede wszystkim przedsiębiorstw krajowych, które zniechęca ciągła rewolucja podatkowa oraz niepewność, w jakim kierunku zmierza całe otoczenie prawne. Pandemia i wojna tylko postawiły kropkę nad „i”.

Dla kontrastu, inwestują w Polsce wielkie firmy zagraniczne, o których względy polski rząd stara się konkurować z innymi, świadom że w wyniku rosnącego napięcie na linii Zachód – Chiny i zerwania w pandemii łańcuchów dostaw zastępują globalizację tzw. nearchoring i friendshoring, czyli lokowaniem zakładów w krajach bliskich i strategicznie przyjaznych. Najnowszy przykład to zapowiedź budowy fabryki procesorów Intela na Dolnym Śląsku. Amerykański inwestuje w Polsce, bo czuje nad sobą mocny polityczny parasol ochronny Waszyngtonu. Krajowi przedsiębiorcy nie związani z aktualną władzą takiego parasola nie mają.

Trzecim warunkiem wzrostu gospodarczego, obok pracy i inwestycji, jest produktywne wykorzystanie kapitału. W Europie tradycyjnym pasem transmisyjnym między oszczędzającymi, czyli jego dawcami, a potrzebującymi go na inwestycje firmami, są banki. Jak jednak wskazuje prof. Monika Marcinkowska z Uniwersytetu Łódzkiego, od 2018 r. banki rozwijają się u nas wolniej. Zbyt wolno rosną ich kapitały własne, które zwykle w 70 proc. pochodzą z zysków. A sektor jako całość zarabia mniej niż kosztuje go kapitał własny. To oznacza, że możliwości finansowania gospodarki nie będą dynamicznie rosły, jak jej potrzeby.

Co gorsza, podatek bankowy, nałożony na udzielane kredyty, sprawia że zamiast finansować biznes i konsumentów, banki finansują państwo (to aż 30 proc. tego, co pożyczają). Spowoduje to efekt wypychania potrzeb tradycyjnych pożyczkobiorców i stworzy systemowe ryzyko przenoszenia ewentualnych problemów finansowych rządu na system bankowy (takie samo jak to, które swego czasu zachwiało bankami np. we Włoszech). Nie mówiąc już o tym, że w wyniku tzw. repolonizacji, czyli renacjonalizacji banków, bankowe decyzje zamiast na gruncie czysto biznesowym podejmowane są pod wpływem polityków.

To wszystko zmniejsza efektywność wykorzystania dostępnego w Polsce kapitału. Wraz z malejącą dostępnością zasobów pracy i zjeżdżającymi po równi pochyłej inwestycjami tworzy to bardzo niesprzyjające wzrostowi gospodarczemu środowisko. I pewnie rację ma Andrzej Rzońca, który ostrzega, że sukces trzech dekad po 1989 r. nie gwarantuje nam świetlanej przyszłości. Jeśli w ciągu dekady nie podejmiemy reform, które odwrócą złe trendy, nie tylko przestaniemy gonić kraje zamożne, ale też usuniemy się w światowym rankingu zamożności.

Ostatnie trzy lata to dla polskiej gospodarki ostra jazda po wybojach. Gdy już udało się ją wybronić przed pandemiczną recesją, szoki zewnętrzne – jak wojna w Ukrainie i uczynienie przez Putina z gazu swoistej broni – przyspieszyły bieg wydarzeń i doprowadziły do ujawnienia się szkodliwych dla wzrostu gospodarczego nierównowag.

Najbardziej namacalnym tego przykładem jest wysoka inflacja, która przekroczyła w lutym br. 18 proc. Prezes NBP tłumaczy, że ceną za bardziej energiczne działania antyinflacyjne rzekomo byłby gwałtowny skok bezrobocia. Jak mantrę powtarza, że wystrzeliło ono do 20 proc. na początku tego wieku, gdy ówczesna RPP wzięła się do ostrej walki z inflacją.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację