Bez fascynacji koleją i pociągami pokonującymi tysiące kilometrów przez kolejne granice Europy nie byłoby ani „Morderstwa w Orient Expressie" Agathy Christie, ani wielu innych książek czy filmów. Gdy konkurencja tanich lotów znokautowała takie połączenia, zniknęła fascynująca pisarzy i filmowców sceneria. No bo jak tu zarysować fabułę, gdy bohaterowe tkwią przez godzinę czy trzy wciśnięci w ciasne fotele lowcosta?
Kolej jednak wróci. I to wcale nie dlatego, że Covid zadaje śmiertelne ciosy wielu liniom lotniczym. Europa coraz skrupulatniej liczy emisję CO2 nie tylko przy produkcji energii, ale też w transporcie. W Skandynawii pojawił się nawet „flygskam", wstyd z powodu latania zostawiającego gigantyczny ślad węglowy. Do łask wracają pociągi, i to nie tylko te, które są szybką alternatywą dla lotów do 1000 km. Coraz więcej kolei uruchamia znacznie dłuższe połączenia nocne – z wagonami sypialnymi.
Czytaj także: Polska kolej chce wjechać na unijne tory
Właśnie taki pociąg ma jeździć między Warszawą a Brukselą. Na pewno z niego kiedyś skorzystam. Jestem fanem kolei i np. do Krakowa, Katowic, Wrocławia czy Poznania nigdy nie jeżdżę autem. Dalsze podróże pociągiem też mi niestraszne, choć tu bywa różnie. Bywają udane wyjazdy, jak choćby nocnym z Warszawy do Wiednia. Czasami jednak spotyka mnie rozczarowanie, gdy np. podstawiony upalnym latem skład do Pragi nie ma klimatyzacji i już w Katowicach łapie dwie godziny spóźnienia.