Obserwowany już od ponad dwóch lat niedobór chipów spędza sen z powiek nie tylko producentom sprzętu IT i elektroniki, dotyka niemal 200 branż. Problem może się pogłębić wraz ze wzrostem napięcia na linii Chiny–Tajwan, bo to właśnie z Tajwanu pochodzi gros produkowanych na świecie półprzewodników. Rosnący deficyt komponentów będzie odczuwalny przez nas wszystkich. Pogłębi się problem z dostępnością sprzętu, a jego ceny pójdą w górę.

Wybuch pandemii pokazał, jak ważna w biznesie jest elastyczność i dywersyfikacja. Zawirowania makroekonomiczne spotęgował wybuch wojny w Ukrainie i dodatkowo utwierdził wszystkich w przekonaniu, że uzależnienie się od niewielkiej liczby dostawców i odbiorców jest strategią niebezpieczną. Dziś zarówno Europa, jak i Stany Zjednoczone realizują inwestycje, dzięki którym zniwelowana ma zostać zależność biznesu od technologii z Azji. Ale tego typu inwestycje wymagają czasu – szczególnie jeśli chodzi o półprzewodniki, gdzie nakłady na prace badawczo-rozwojowe są bardzo wysokie, a proces produkcyjny obwarowany wieloma restrykcjami. Tymczasem popyt na nowe technologie systematycznie rośnie wraz z przyspieszoną przez koronawirusa cyfryzacją, dlatego należy trzymać mocno kciuki, żeby do eskalacji konfliktu w Azji nie doszło.

Konflikty zbrojne zawsze wpływają na gospodarkę. Rosyjska agresja na Ukrainę spowodowała przecież wzrost cen energii i surowców spożywczych, ale to tylko mały wycinek tego, jak mogą skutkować wojny. Liczby mówią same za siebie: w latach 1970–2014 obniżyły one wielkość światowej gospodarki aż o kilkanaście procent. Dziś, w dobie tak dużej globalizacji i coraz bardziej złożonej sieci powiązań, wpływ nawet drobnego zdarzenia na kolejne może mieć potężne konsekwencje i zadziałać jak domino. Gospodarczy i polityczny efekt motyla jest coraz mocniejszy.

Czytaj więcej

Świat stoi na krawędzi katastroficznego braku chipów. Czarne scenariusze