Słabe argumenty za Brexitem

Brytyjczycy zdecydują, czy na nowo określić swoje miejsce w świecie i czy wyższe wydatki na cotygodniowe zakupy są ceną, jaką warto za to zapłacić.

Publikacja: 14.06.2016 21:00

Słabe argumenty za Brexitem

Foto: materiały prasowe

Ekonomiści na rzecz Brexitu" to grupa ośmiu wpływowych i utytułowanych naukowców, którzy prowadzą kampanię za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Swoje argumenty opierają na sprawdzonych modelach teoretycznych. Problem w tym, że w tym przypadku założenia ich modelu szeroko rozmijają się z rzeczywistością.

Dwóch z ośmiu członków zespołu to profesorowie Cardiff University, na którym wykłada również niżej podpisany. Ich argumenty poznałem dobrze i niejednokrotnie z nimi dyskutowałem. W czerwcowym referendum ze względu na obywatelstwo głosować nie będę, dlatego niniejsza analiza pozbawiona jest ideologii i emocji, które zdają się odgrywać niebagatelną rolę w tej debacie.

W swojej polemice odniosę się do trzech kluczowych argumentów zwolenników wyjścia: oszczędności związanych z wycofaniem składki członkowskiej, pobudzenia handlu (a za tym również PKB) przez obniżenie cen i podtrzymanie roli londyńskiego City jako centrum światowych finansów.

Wielka Brytania wpłaca do budżetu UE, po odliczeniu rabatu, około 0,7 proc. swojego PKB. Znacznie ponad połowa (w 2014 roku było to 60 proc.) z tych pieniędzy wraca w formie funduszy wspólnej polityki rolnej, polityki regionalnej oraz na badania i rozwój. Netto w 2014 r. Wielka Brytania wpłaciła 4,35 mld euro (3,43 mld funtów). Liczby te zaczerpnąłem ze strony Parlamentu Europejskiego. Są one ponaddwukrotnie niższe niż te, które podają zwolennicy Brexitu na swojej stronie.

„Ekonomiści na rzecz Brexitu" obiecują, że ci, którzy obecnie otrzymują fundusze, ich nie stracą, a z zaoszczędzonej sumy netto będzie można finansować inwestycje i programy. Ta kwota to 0,28 proc. PKB. Choć niewielka, to oszczędność związana z wycofaniem składki, nie budzi wątpliwości. We wszystkich analizach pozycję tę zapisuje się po stronie plusów.

Wśród sześciu najważniejszych i najczęściej cytowanych raportów przygotowanych przez niezależne ośrodki (Centre for Economic Policy Research 2013, Institute for Economic Affairs 2014, Open Europe 2015, Centre for Economic Performance LSE 2016, PwC 2016 i Oxford Economics 2016) każdy wskazuje szanse i zagrożenia, każdy wymienia czynniki sprzyjające i spowalniające wzrost brytyjskiej gospodarki w potencjalnie nowej sytuacji. Sam fakt, że „ekonomiści na rzecz Brexitu" w swoim raporcie nie wskazują ani jednego, choćby tylko możliwego zagrożenia, każe traktować ich analizę z dystansem.

Najważniejszym czynnikiem potencjalnie spowalniającym brytyjską gospodarkę w dobie po Brexicie byłby handel. Teoria ekonomii nie pozostawia tutaj żadnych wątpliwości. W przypadku dwóch krajów prowadzących ze sobą wymianę handlową zawsze lepiej jest robić to w ramach strefy wolnego handlu niż poza nią. UE to ponad połowa wymiany handlowej Wielkiej Brytanii. Dlaczego zwolennicy Brexitu uważają, że wyjście z tej strefy wspomoże brytyjski handel?

Argumentują następująco: wolny handel pomiędzy Wielką Brytanią a Unią Europejską jest korzystny dla obydwu stron tego układu. Na wprowadzeniu ceł i taryf straci również UE. Unia zatem, działając w swoim interesie, podpisze nowy układ o wolnym handlu z Wielką Brytanią. Dodatkowo, nieograniczone taryfami zewnętrznymi, Zjednoczone Królestwo będzie mogło podpisywać własne umowy handlowe i prowadzić wymianę z resztą świata po niższych cenach.

Wielka Brytania miałaby zatem korzystać z przywilejów w handlu z Europą, nie ponosząc kosztów członkostwa w Unii. Właśnie tu założenia modelu teoretycznego najbardziej rozmijają się z rzeczywistością. Nie uwzględniają bowiem ani skomplikowanej procedury podpisywania takiej umowy, ani politycznych kosztów, na jakie jej podpisanie naraziłoby Unię.

Unijne bóle głowy

Brexit to w tej chwili drugie z głównych zmartwień Unii Europejskiej. Pierwszym jest oczywiście kryzys migracyjny. Trzecim, nie mniej ważnym, jest wciąż niezakończony kryzys grecki.

Z kolei Portugalia cudem uniknęła obniżenia ratingu swoich obligacji do poziomu śmieciowego, co dyskwalifikowałby ten kraj z programu pomocowego EBC. Nowy centrolewicowy rząd zapowiedział natomiast odejście od polityki oszczędności, a jego prognoz wysokiego wzrostu gospodarczego i niskiego deficytu budżetowego nikt nie bierze na serio.

Włosi uparcie, ale na razie bezskutecznie, domagają się od Brukseli, aby wydatki związane z kryzysem migracyjnym nie były wliczane do deficytu budżetowego, który w ich przypadku w tym roku z pewnością przekroczy przepisowe 3 proc. Jeszcze więcej takich wydatków ponosi wspomniana już Grecja.

Unia Europejska przeżywa być może najtrudniejszy kryzys od czasu swojego powstania. Gdyby w samym środku tego kryzysu wyjście Wielkiej Brytanii miało się zakończyć sukcesem gospodarczym, byłby to jasny sygnał dla całego kontynentu. Wprawdzie Wielka Brytania to akurat najmniej odpowiedni przykład dla Grecji, Portugalii i Włoch – ma niski dług i deficyt, jako pierwsza w Europie wyszła z kryzysu, ma dodatni wzrost i niskie bezrobocie – jednak nie należy oczekiwać, że politycy i opinia publiczna będą to brali pod uwagę w pierwszej kolejności. Przeciwnie, trzeba założyć, że w optymistycznym scenariuszu, po „szczęśliwym rozwodzie" Wielkiej Brytanii kolejne trzy kraje będą próbowały powtórzyć jej sukces.

Unia Europejska nie ma zatem najmniejszej motywacji, aby podpisywać z Wielką Brytanią nową umowę o wolnym handlu. Technicznie na taką umowę musiałyby wyrazić jednogłośną zgodę wszystkie pozostałe państwa członkowskie UE.

Czas na ustalenie warunków „rozwodu" to dwa lata. Potem wygasają wszystkie umowy, z których korzysta Wielka Brytania w handlu z Unią. Wystarczy zatem choćby jedno weto, najmniejszego nawet państwa, aby plan naszkicowany przez „ekonomistów na rzecz Brexitu" spalił na panewce.

Oczywiście zawsze można prowadzić wymianę handlową z Unią Europejską bez specjalnych umów, na zasadach przyjętych przez Światową Organizację Handlu (WTO). Zasady WTO wypracowywane są jednak w ramach wieloletnich, wielostronnych negocjacji i każdorazowo dotyczą obniżenia maksymalnych ceł, kwot i taryf, a nie ich całkowitego zniesienia. Poza długoterminowym celem nie mają nic wspólnego z wolnym przepływem dóbr, usług, kapitału i osób, z którego korzysta obecnie Wielka Brytania w wymianie z krajami Unii Europejskiej.

Warto wspomnieć o jeszcze jednym ograniczeniu teorii. Wśród ekonomistów panuje właściwie zgodne przekonanie, że modele teoretyczne raczej nie doceniają pozytywnych efektów integracji. Ich wyniki należy zatem traktować jako potencjalne minimum korzyści. Gdyby teorię odwrócić i użyć jej do prognozowania wyników dezintegracji, należałoby je uznać za potencjalne maksimum.

Takim wynikiem, opartym w dodatku na odważnych założeniach, jest zysk w PKB na poziomie 4 proc. w długim okresie. Badania empiryczne natomiast dotychczasowy zysk z uczestnictwa Wielkiej Brytanii we wspólnym rynku UE systematycznie szacują na ponad 20 proc. PKB. Ich oczywistym ograniczeniem jest niestety to, że niewiele mogą powiedzieć o przyszłości.

Niejasna przyszłość City

W ostatniej części swojej polemiki pragnę, chociaż pobieżnie, odnieść się do debaty o przyszłości londyńskiego City. „Ekonomiści na rzecz Brexitu" wskazują, że dla brytyjskich rynków finansowych zbawienne będzie zdjęcie „gorsetu europejskich regulacji", i przekonują, że skoro Londyn był i jest centrum europejskich finansów, to nie ma powodów, aby nim nie pozostał. To tylko spekulacja. Nie ma bowiem również dobrych powodów, aby dalej nim był.

Wątpliwy gorset

W zeszłym roku Wielka Brytania wygrała sądowy spór z Europejskim Bankiem Centralnym dotyczący lokalizacji domów clearingowych dla strefy euro. EBC chciał, aby zostały przeniesione do strefy euro. Trudno sobie wyobrazić, by w kolejnej batalii Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał, że domy clearingowe dla strefy euro mogą nie tylko znajdować się poza strefą euro, ale nawet poza Unią Europejską.

Jeżeli zaś chodzi o „gorset regulacji", to dotyczy on w większej mierze banków strefy euro niż londyńskiego City. Swoją drogą, to właśnie przez brak owych regulacji brytyjski rząd w 2008 r. musiał znacjonalizować upadające banki Northern Rock i Royal Bank of Scotland. W dobie po kryzysie nie tylko Bruksela, ale również Londyn wykonały ogromną pracę na rzecz wprowadzenia mechanizmów upadłościowych dla instytucji finansowych, monitoringu ryzyk, buforów kapitałowych. Czy aby na pewno jest to gorset i należy go natychmiast zrzucać?

Rynki finansowe lubią spokój. W przypadku głosu za Brexitem nie należy się spodziewać finansowej paniki. Tym bardziej że Bank Anglii jest dobrze przygotowany do opanowania ewentualnej paniki. Jednak Brexit może być sygnałem do rozpoczęcia długotrwałej i konsekwentnej zmiany. Jak donosi „Financial Times", J.P. Morgan i Merrill Lynch zapowiedziały przeniesienie, a Citigroup i Credit Suisse już przenoszą (na razie wprawdzie niewielką) część swoich operacji z Londynu do Dublina.

Czerwcowe referendum nie będzie referendum gospodarczym. Niezależne ośrodki jednoznacznie wskazują, że Brexit odbije się negatywnie na brytyjskiej gospodarce, jednak w umiarkowanych, jednocyfrowych granicach. Brytyjczycy mają zdecydować, czy chcą na nowo określić swoją tożsamość i miejsce w świecie oraz czy wyższe ceny i mniejsza dostępność produktów na ich cotygodniowej liście zakupów są ceną, jaką chcą za to zapłacić. Wynik prawdopodobnie pozostanie nieoczywisty aż do samego końca.

Autor jest jest makroekonomistą, doktorem European University Institute we Florencji, wykładowcą w Cardiff University

Ekonomiści na rzecz Brexitu" to grupa ośmiu wpływowych i utytułowanych naukowców, którzy prowadzą kampanię za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Swoje argumenty opierają na sprawdzonych modelach teoretycznych. Problem w tym, że w tym przypadku założenia ich modelu szeroko rozmijają się z rzeczywistością.

Dwóch z ośmiu członków zespołu to profesorowie Cardiff University, na którym wykłada również niżej podpisany. Ich argumenty poznałem dobrze i niejednokrotnie z nimi dyskutowałem. W czerwcowym referendum ze względu na obywatelstwo głosować nie będę, dlatego niniejsza analiza pozbawiona jest ideologii i emocji, które zdają się odgrywać niebagatelną rolę w tej debacie.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację