Ekonomiści na rzecz Brexitu" to grupa ośmiu wpływowych i utytułowanych naukowców, którzy prowadzą kampanię za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE. Swoje argumenty opierają na sprawdzonych modelach teoretycznych. Problem w tym, że w tym przypadku założenia ich modelu szeroko rozmijają się z rzeczywistością.
Dwóch z ośmiu członków zespołu to profesorowie Cardiff University, na którym wykłada również niżej podpisany. Ich argumenty poznałem dobrze i niejednokrotnie z nimi dyskutowałem. W czerwcowym referendum ze względu na obywatelstwo głosować nie będę, dlatego niniejsza analiza pozbawiona jest ideologii i emocji, które zdają się odgrywać niebagatelną rolę w tej debacie.
W swojej polemice odniosę się do trzech kluczowych argumentów zwolenników wyjścia: oszczędności związanych z wycofaniem składki członkowskiej, pobudzenia handlu (a za tym również PKB) przez obniżenie cen i podtrzymanie roli londyńskiego City jako centrum światowych finansów.
Wielka Brytania wpłaca do budżetu UE, po odliczeniu rabatu, około 0,7 proc. swojego PKB. Znacznie ponad połowa (w 2014 roku było to 60 proc.) z tych pieniędzy wraca w formie funduszy wspólnej polityki rolnej, polityki regionalnej oraz na badania i rozwój. Netto w 2014 r. Wielka Brytania wpłaciła 4,35 mld euro (3,43 mld funtów). Liczby te zaczerpnąłem ze strony Parlamentu Europejskiego. Są one ponaddwukrotnie niższe niż te, które podają zwolennicy Brexitu na swojej stronie.
„Ekonomiści na rzecz Brexitu" obiecują, że ci, którzy obecnie otrzymują fundusze, ich nie stracą, a z zaoszczędzonej sumy netto będzie można finansować inwestycje i programy. Ta kwota to 0,28 proc. PKB. Choć niewielka, to oszczędność związana z wycofaniem składki, nie budzi wątpliwości. We wszystkich analizach pozycję tę zapisuje się po stronie plusów.