Brak tego podatku oznacza bowiem 1,6 mld zł luki w budżetowych dochodach w przyszłym roku. To duża kwota, ale nie gigantyczna. W zwykłych warunkach taką stratę można by było jakoś pokryć. Ale przecież plan finansowy państwa na 2017 r. jest niezwykły. Przypomnijmy: zakłada, że z podatków wpłynie tak dużo pieniędzy, by starczyło na sfinansowanie dwóch niezwykle kosztownych projektów – istniejącego już programu 500+ oraz obniżenia wieku emerytalnego od października przyszłego roku. Co więcej, te ambitne zamierzenia jedną nogą opierają się na imponującym wzroście efektywności działań fiskusa: z dodatkowej ściągalności podatków ma wpłynąć przecież 10 mld zł. Summa summarum, budżet jest tak napięty, że nawet luka w wysokości 1,6 mld zł może zagrozić jego realizacji.

Minister finansów zapowiedział, że we wtorek przedstawi plan działań w reakcji na decyzję Brukseli. Być może przedstawi tylko harmonogram postępowania w sporze z brukselskimi urzędnikami. Może też zaprezentuje nową wersję podatku handlowego, co sprawi, że radość handlowców była krótkotrwała.

Jeszcze gorzej, że minister finansów może pójść jeszcze dalej (choć oczywiście nie od razu we wtorek). Fiskus ma zwykle to do siebie, że gdy znika mu jedno źródło dochodów, najchętniej zastąpiłby je innym, w myśl zasady „jak nie kijem go, to pałką". Może więc zacznie myśleć, jak tu opodatkować inne branże po finansowej czy handlowej. Przecież duże zyski notują też inne sektory (nie podpowiemy które). Nie mówiąc już o konsumentach, których dochody (m.in. dzięki programowi 500+) rosną jak na drożdżach. Oby nie było tak, że zablokowanie podatku handlowego okaże się małym krokiem w kierunku podniesienie danin dla wszystkich, co zresztą opozycja wieszczy już od dłuższego czasu.