PSA także wcześniej zabiegał o Opla, bo taka fuzja pozwoliłaby Francuzom radykalnie zwiększyć skalę działania i przez to obniżyć koszty. Łączenie badań nad nowymi autami, budowa modułowych platform pod różne modele czy unifikacja części daje możliwość wielkich oszczędności i w perspektywie większych zysków. Kolejnym profitem jest zdobycie nowych rynków. Citroen i Peugeot są markami popularnymi na południu Europy, tymczasem Opel szerzej otworzyłby francuskiemu koncernowi drzwi na rynek Niemiec, największy na kontynencie. Rzecz jasna, korzyści byłyby obopólne i niemiecka marka także mogłaby na takiej transakcji całkiem sporo ugrać.
Podobnych scenariuszy w branży motoryzacyjnej zresztą nie brakuje, a nowi właściciele znanych marek wcale nie muszą ich psuć. Najlepszym przykładem jest Volvo, które przeszło pięć lat temu kupili Chińczycy. Dziś szwedzki producent szybko zwiększa udziały w rynku, a nowe modele sprzedają się jak przysłowiowe ciepłe bułeczki. Nie gorzej mają się Jaguar i Land Rover, kupione przez indyjski koncern Tata, który buduje dla brytyjskich marek nową fabrykę na Słowacji. Dlatego Opel we francuskich rękach wcale nie musiałby tracić swej tożsamości.
Dla nas kluczową kwestią byłaby przyszłość fabryki w Gliwicach. Trudno podejrzewać, by PSA mógł mieć wobec niej złe zamiary, bo zakład jest dla Opla niczym kura znosząca złote jaja w postaci najnowszego modelu astry. Niewykluczone, że francusko-niemiecki mariaż pozwoliłby wprowadzić na linie produkcyjne jeszcze inne modele. Ale bardzo prawdopodobne jest także to, że z tego dealu nic nie wyjdzie i wszystko zostanie po staremu.