Chodzimy po ziemi, ale chętni mogą popatrzeć z góry

„Technologia nie odseparuje nas od rzeczywistości. Ale idziemy w kierunku używanego na co dzień urządzenia – okularów, soczewek kontaktowych – które naturalnie zastąpi inne, dotychczas używane ekrany” – mówi Andrzej Jończyk założyciel i prezes polsko-amerykańskiej firmy VR Global w rozmowie z Cezarym Szymankiem.

Aktualizacja: 23.10.2017 21:34 Publikacja: 23.10.2017 20:32

Chodzimy po ziemi, ale chętni mogą popatrzeć z góry

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Rzeczywistość realna czy wirtualna?

Ta, która w danym momencie jest nam potrzebna. Czasem chcemy zobaczyć wymyślony świat zamiast rzeczywistości, przeżyć coś co normalnie nie jest możliwe. Albo zbudować wizję w świecie wirtualnym, aby później przenieść ją do świata prawdziwego. Innym razem przenosimy realną rzeczywistość w wirtualną, by pokazać miejsca odległe i trudno dostępne. VR to narzędzie dzięki któremu możemy zobaczyć więcej.

Trzeba być pasjonatem, aby prowadzić tego typu biznes?

Przydaje się znajomość technologii i rozumienie do czego może ona doprowadzić. Częste przebywanie w tych rzeczywistościach – rozszerzonej i wirtualnej – wiedza, co może zadziałać i w jaki sposób, pozwala mi łatwiej kreować nowe produkty.

Rozumiem, że pan jest przekonany iż VR i AR będą przyszłością nas wszystkich.

Najpierw krótki słownik przyszłości. Po pierwsze, rzeczywistość wirtualna – zakładając gogle przenosimy się do całkowicie innego świata. Po drugie rzeczywistość rozszerzona – patrząc na świat przez ekran telefonu widzimy więcej niż normalnie. Wszyscy, którzy szukali pokemonów wiedzą o co chodzi. I wreszcie, rzeczywistość mieszana – do obrazu rzeczywistego dodane są informacje. Na przykład w trakcie spotkania, na środku stołu pojawia się makieta biurowca, który w ten sposób można zobaczyć i zwiedzić. Wracając do wizji przyszłości – to nie będzie ona tak przerażająca jak słynne zdjęcie Marka Zuckerberga wchodzącego na salę pełną ludzi... siedzących w goglach, nie widzących prawdziwego życia toczącego się na wyciągnięcie ręki.

Próbuje mnie pan pocieszyć?

Nie, technologia nie odseparuje nas od rzeczywistości. Ale idziemy w kierunku używanego na co dzień urządzenia – okularów, soczewek kontaktowych – które naturalnie zastąpi inne, dotychczas używane ekrany.

To sprzęt jest w tej chwili największą bariera rozwoju AR i VR?

Niewątpliwie. Start-upem z największym obecnie finansowaniem jest Magic Leap. Google wyłożył 500 milionów dolarów, a Alibaba 750 milionów. Na wizję przyszłości, w której dodatkowe obrazy wyświetlane są nie przed naszymi oczami, a na samym ich dnie. To spowoduje, że nie będzie można rozróżnić już tych światów. Nikt tego jeszcze publicznie nie widział, podobno mają problemy z mobilnością technologii, ale ci potentaci bez powodu nie zainwestowaliby takich kwot.

Brzmi trochę przerażająco.

Nie, jeśli spojrzymy z góry na ostatnie 10 lat i rewolucję jaka dokonała się wokół telefonu komórkowego. Jeszcze musimy wyciągać go z kieszeni aby odczytać informacje, ale już niedługo zostaną nam podane przed oczami w czasie rzeczywistym.

Analitycy Goldman Sachs prognozują, że rynek virtual reality będzie wart 80 miliardów dolarów w 2025 roku.

Ja bardziej patrzę na krzywą hype'u tej technologii. Silny wzrost, szybkie osiągnięcie szczytu, gdy wszyscy mówią, że wszystko zostanie zmienione, po czym nagle okazuje się, że niekoniecznie. I krzywa spada, wracając do wcześniejszych poziomów. Moim zdaniem już minęliśmy ten najwyższy punkt, a emocje związane z VR i AR zostały ostudzone. I bardzo dobrze, bo nie wymyślamy już 50 nowych urządzeń na minutę, tylko pracujemy nad doprowadzeniem technologii do stanu powszechnej używalności, wprowadzeniem pewnych standardów. Mało tego, okazało się również, że choć technologia by na to pozwalała, to pewnych rzeczy nie możemy zrobić. Powód – dyskomfort użytkowników.

Ale z drugiej strony było wiele takich przypadków, gdy te technologie wykorzystywano na przykład do reklamy płatków śniadaniowych.

I na całe szczęście okazało się, że nie wystarczy „zrobić cokolwiek", by ludzie to „kupili". Wiele firm powstało tylko po to, by wykorzystać ów silny wzrost zainteresowania tymi technologiami. W mojej ocenie 90 proc. konkurencji na rynku była po prostu słaba, ale te firmy już zostały wyeliminowane z gry. Dla VR i AR to jest czas, który mogę porównać z rokiem 2007 w rozwoju technologicznym telefonu komórkowego. Tylko my się rozwijamy w szybszym tempie. Czasy pionierstwa, by nie powiedzieć „dzikiego zachodu" właśnie się skończyły i teraz możemy tworzyć rozwiązania z prawdziwego zdarzenia, wdrażane wespół z poważnymi partnerami.

Klienci rozumieją już o co chodzi w tej technologii i do czego może służyć?

I tak i nie.

Niezrozumienie skąd się bierze?

Jest wiele powodów, ale przede wszystkim z braku edukacji. Jeszcze kilka lat temu, przychodząc na biznesowe spotkanie schodził się cały zarząd i wszyscy powtarzali tylko „nie wierzę" próbując gogle. I na tym był koniec, żadnego ciągu dalszego w postaci współpracy.

Czasy już się zmieniły?

Tak. A jeśli sami nie próbowali, to przynajmniej o tym słyszeli. Ważna jest też nasza edukacja, czyli branży. Tego jak my wychodzimy z produktem na rynek i jak go prezentujemy. Aby nie mówić ludziom „patrz, będzie fajnie", tylko wskazywać na przykład ile razy szybciej zostanie przeprowadzony cykl sprzedażowy, lub o ile bardziej efektywna będzie kampania marketingowa. Nauczyliśmy się też, by wcześniej ostrzegać przed pewnymi efektami wirtualnych spacerów na przykład po nieruchomościach. Jeden z naszych projektów to prezentacja domu Donny Karan na Karaibach. Można było zajrzeć w każdy zakamarek, ale także wznieść się w powietrze i obejrzeć rezydencję z lotu ptaka. Kilka osób zareagowało dość gwałtownie, uaktywnił się u nich lęk wysokości. Teraz już mówimy, że „chodzimy po ziemi, ale chętni mogą popatrzeć z góry". Inna moja obserwacja dotyczy raczej korporacyjnej zależności. Spotykamy się z gronem dyrektorów, rozumieją wartość biznesową projektu, chcieliby mieć takie rozwiązanie w firmie, ale się obawiają.

Czego?

Że to nie jest coś poważnego. I dopiero jak prezes firmy założy gogle i powie „tak, to jest fajne, zróbmy interes" zabierają się do działania. Jakby uznawali, że wirtualny czy rozszerzony świat nie jest dla nich, a dla ich dzieci.

A może nie chcą zaryzykować i jakby co, będzie na prezesa.

Ale wtedy nie mówmy o firmie, że jest innowacyjna. W DNA organizacji musi być szukanie nowych rozwiązań, bycie na nie otwartym. To jest przecież w ogóle podstawa innowacyjności. Nie da się wprowadzić nowych rozwiązań bez próbowania, do skutku, czasem popełniając błędy. My też kilka razy wchodziliśmy z biznesem w ślepe uliczki, ale to nas nie zniechęciło. I pewnie się to jeszcze przytrafi.

Biznes w Polsce jest otwarty na innowacje?

Tak, jeśli chodzi o duże firmy. Ale inaczej niż byśmy myśleli. One zatraciły bowiem zdolność wewnętrznej innowacji, ale na szczęście zyskały otwartość na małe, „zwinne" firmy, które zapewniają im nowe rozwiązania technologiczne i produktowe. O wiele szybciej niż mieliby robić to sami, bo czas poświęcony na wymyślenie i następnie wdrożenie jest równie ważny, co sama technologia. Oczywiście, wiele jest również firm, które nie potrafią – albo nie chcą – zrozumieć, że nie można stać w miejscu. Ale to jest temat rzeka, innym razem.

Tym razem natomiast porozmawiamy o pieniądzach. Przychodzi pan do klienta i mówi „zarobię dla was tyle i tyle"? A jeśli tak, to ile?

To jeszcze nie jest tego typu technologia. Nie można w jasny sposób policzyć jej przełożenia na zyski. Odpowiem przykładem: jeden z klientów dzięki nam zaoszczędził dużą kwotę, bo na początkowym etapie kreowania produktu skorzystał z naszych rozwiązań. Inny dzięki nam zobaczył swój hotel zanim został wybudowany i całkowicie zmienił projekt.

Optymalizujecie koszty.

Tak, między innymi. Tworząc technologie VR i AR zajmujemy się również ich wdrożeniem na dane urządzenia, czy platformy: okulary, mobile czy standardowe strony internetowe. I tu kolejny przykład, jeśli chodzi o zyski: klientowi z branży nieruchomości zastąpiliśmy standardową stronę z formularzem lead'owym wersją z wirtualną wycieczką po obiektach. Efekt - dwa razy więcej zebranych danych klientów.

Dlaczego branża nieruchomości, a nie na przykład rozrywka?

Zaskoczę pana, bo za tym nie stoi jakaś bardzo pogłębiona analiza rynku, tylko prosta historia. Kilka lat temu, gdy prowadziłem firmę informatyczną, wraz z kolegami oglądałem gogle i możliwości nowej rzeczywistości. Na bieżąco wymyślaliśmy możliwe zastosowania, od gier komputerowych, poprzez przemysł, a na rozrywce „tylko dla dorosłych" skończywszy. Ja wtedy szukałem nowego biura i pomyślałem „a gdyby można było w ten sposób prezentować domy?". Po pewnym czasie wróciłem do tego pomysłu i okazało się, że połączenie nieruchomości z wirtualną lub rozszerzoną rzeczywistością przynosi realne zyski. Tym bardziej, że jest to ostatnia wielka branża, która z jednej strony nie została jeszcze ucyfrowiona, a z drugiej normalnie podana treść już nie wystarcza i nie spełnia oczekiwań klientów. Każdy, kto zaliczył wycieczkę po różnych obiektach z agentem nieruchomości, które nijak się miały do oglądanych wcześniej zdjęć, wie o czym mówię. Odwołam się raz jeszcze do raportu Goldman Sachs – rynek VR i AR w branży nieruchomości będzie za kilka lat wart około 2,5 miliarda dolarów.

Co nie zmienia faktu, że ów rynek jest w fazie początkowego rozwoju. Realna rzeczywistość prowadzenia takiego biznesu jest jak rozumiem, o wiele bardziej prozaiczna i szara niż ta oglądana przez gogle.

Pewnie zabrzmi to banalnie, ale przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że nie będzie to łatwy biznes. I trzeba będzie w niego włożyć o wiele więcej energii, niż w podążanie utartymi ścieżkami.

I nie wystarczy siedzieć z laptopem w kawiarni, popijając latte na sojowym?

Czasem jest fajnie tak posiedzieć.

Odwołuję się do – złośliwego trochę – stereotypu młodego start-up'owca.

Trzeba być przede wszystkim przedsiębiorcą, mierzyć się z wieloma problemami w jednym czasie, na które nie znajdziemy rozwiązań... wpisując odpowiednie hasło w wyszukiwarce. I pamiętać, że tylko mała część biznesu to innowacyjne technologie, z których może nas znać świat. Pokusa, by cały czas coś wymyślać, jedne rozwiązania zastępować drugimi jest bardzo duża. Ćwiczę to na własnej skórze. Sprzedajemy produkt oraz różne realizacje na nim oparte, ale mamy również dział badań i rozwoju. Trzeba bardzo rozsądnie wyważyć między innowacjami, które może chwycą w przyszłości, a standardami, na których zarabia się tu i teraz. To jest rzeczywistość start-upu – którego to słowa nie za bardzo lubię bo nie jest precyzyjne i określa się nim zbyt wiele firm - a nie wspomniana latte.

Czym wobec tego jest VR Global jeśli nie start-upem?

Teoretycznie nim jesteśmy: małą, zwinna technologiczną firmą, z produktem pozwalającym na dużą skalowalność. Ale my – patrząc jednocześnie na rynek i potrzeby klientów – tworzymy rozwiązania technologiczne, które mogą być wdrażane na całym świecie i różnych partnerów jednocześnie.

Pewnie nie udałoby się to bez finansowania. Jak dziś się przekonuje do siebie inwestorów?

Wpierw rzut oka na statystyki - jakiekolwiek finansowanie dostaje około 3 procent firm technologicznych.

To dlaczego wam się udało?

Znaleźliśmy partnera, z którym mogliśmy wejść we współpracę na wielu płaszczyznach, a nie tylko czekać na przelewy z banku. Dlatego też szukaliśmy nie inwestora finansowego, a technologicznego partnera strategicznego, z filozofią działania podobna do naszej. Kolejny krok, to inwestorzy z branż dla których oferujemy produkty, bo to znów będzie sytuacja, w której nawzajem będziemy mogli sobie pomóc. A my też wyjdziemy z hermetycznego, technologicznego środowiska, które często pada ofiarą braku konfrontacji ich produktów z twardym, realnym światem.

Polska to już jest kraj dla takich biznesów?

Oczywiście, że nie jesteśmy jeszcze tak chłonnym rynkiem na innowacje, jak Europa Zachodnia, czy Stany Zjednoczone, gdzie działa druga część naszej firmy. USA są w ogóle krajem, który innowacje ma wpisane w gospodarcze DNA. Tamtejsze firmy po prostu mają świadomość, że muszą inwestować w tego typu rozwiązania, próbować i dlatego w budżetach mają zarezerwowane środki na tego typu inwestycje. Nie trzeba wewnętrznie – jak u nas – kombinować, przesuwać środki z jednego miejsca w drugie, zastanawiać się „czy to nam coś da". Nie muszę dodawać, jak bardzo tego typu podejście ułatwia życie start-upom. W Polsce natomiast chcemy prowadzić cały proces kreacji rozwiązań i tworzenia oprogramowania.

Programistą być w tych czasach...

Polacy są uznawani za dobrych informatyków, ale my cały czas jesteśmy fabryką w której produkuje się oprogramowanie wymyślone gdzieś indziej. Mamy zastępy zdolnych i mądrych ludzi, a poza Wiedźminem i Live Chatem nie stworzyliśmy żadnego dużego, międzynarodowego produktu. A nawet te nie mogą się mierzyć z takimi europejskimi osiągnięciami jak Spotify czy Skype. Ale rzeczywistość jest taka, że jak tylko pojawią się pierwsze złotówki większość wyprowadza produkt za Ocean, zamiast tworzyć go dalej nad Wisłą. Uważam, że Stany Zjednoczone są dobrym miejscem by wyskalować produkt i biznes, ale walczę o to, żeby produkt tworzyć w Polsce i we współpracy z polskimi firmami, z którymi moglibyśmy budować w Polsce kulturę kreowania innowacyjnego produktu.

Jaki był dotychczas wasz najciekawszy projekt VR lub AR? Oprócz wycieczki po rezydencji Donny Karan.

W tym przypadku wyzwaniem było przekonanie działu nieruchomości Christie's do zmiany sposobu sprzedaży. Ale zobaczyli kilka przykładów i załapali o co chodzi.

Ten dom się sprzedał?

Jeszcze nie. Ale kilka innych tak, równie drogich. Przy pomocy naszych wirtualnych technologii. W Polsce natomiast jednym z ciekawszych projektów było przekonanie developera do całkowitej rezygnacji ze standardowych form prezentacji projektu i jego reklamy, na rzecz rozwiązań digital i VR. Nie było więc billboardów, ulotek i innych tego typu rzeczy, a były wycieczka po projekcie na stronie internetowej, stanowisko z goglami VR w biurze sprzedaży, specjalna aplikacja, dzięki której można było obejrzeć projekt w domu, z wykorzystaniem po prostu kartonowych okularów. Standardowa kampania pierwotnie była rozpisana na rok. Nasza sprzedała wszystko w 6 miesięcy. Ale też zdarzają się sytuacje, gdy na nasze propozycje wspólnego działania, słyszymy od developera, że po co ma zmieniać stronę internetową – nie ruszaną od 5 lat – skoro i tak wszystko sprzedaje.

Bierzecie wszystkie projekty?

Wiele razy już odmówiłem. Jeden z developerów chciał, żebyśmy w wirtualnym spacerze powiększyli mieszkania, „jakimś szerszym obiektywem zrobili". Powiedziałem, że tak się nie da, a i nie jest to zgodne z planami. Na co słyszę, że „to się jakoś później ludziom wytłumaczy". I to był koniec naszej współpracy. Drugi projekt, to kampania marketingowa, gdzie klient chciał mieć nagranie kamerą 360 stopni dla samego nagrania. A operatorami kamer nie jesteśmy.

Biznes „tylko dla dorosłych" się do Was zgłaszał?

Mieliśmy kilka zapytań, aby użyć nasze player'y 360 stopni, ale odmówiliśmy. Jest tyle innych ciekawych rzeczy w tym biznesie do zrobienia.

CV

Andrzej Jończyk – założyciel i prezes polsko-amerykańskiej firmy VR Global, lidera wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości, który oferuje rozwiązania pomagające agencjom oraz deweloperom z rynku nieruchomościowi w cyfrowej transformacji komunikacji z klientem podczas procesu sprzedaży. Pasjonat technologii w służbie biznesu. Ewangelista tworzenia w Polsce autorskich produktów IT oraz współpracy start-upów z korporacjami. Doprowadził do wdrożeń unikalnych nowoczesnych rozwiązań technologicznych w dużych przedsiębiorstwach (np. Skanska, Christie's). Z wykształcenia lekarz.

Rzeczywistość realna czy wirtualna?

Ta, która w danym momencie jest nam potrzebna. Czasem chcemy zobaczyć wymyślony świat zamiast rzeczywistości, przeżyć coś co normalnie nie jest możliwe. Albo zbudować wizję w świecie wirtualnym, aby później przenieść ją do świata prawdziwego. Innym razem przenosimy realną rzeczywistość w wirtualną, by pokazać miejsca odległe i trudno dostępne. VR to narzędzie dzięki któremu możemy zobaczyć więcej.

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację