Krytycy kapitalizmu, transformacji, członkostwa w Unii i wszelkiego typu malkontenci, także politycy, lubowali się i dalej lubują w określeniu „montownia". Ich zdaniem to montownie, a nie fabryki, dominują w polskim krajobrazie gospodarczym, będąc świadectwem obcego wyzysku i naszej nędzy.

Rzeczywiście, po upadku PRL-owskich niewydajnych i przestarzałych fabryk w latach 90. obok firm, które sprywatyzowano, w wielu branżach pojawiły się montownie, gdzie skręcano urządzenia z przywiezionych elementów. Ale właśnie na bazie takich zakładów przez lata wyrosły wielkie wytwórnie. Nie tylko rozrosły się, ale i spolszczyły produkcję, kupując części na miejscu i od polskich firm. Widać to dobrze na przykładzie przemysłu RTV i AGD, który jest pierwszym producentem w tej branży w Unii i czwartym eksporterem na świecie. Produkuje w dodatku skomplikowane i nafaszerowane elektroniką urządzenia na najwyższym poziomie. O poczciwej pralce Frani mało kto już pamięta.

Czytaj więcej

Nie ma mocnych na polskie fabryki AGD i RTV

Dzięki takim lokomotywom przemysłowym jak RTV i AGD czy przemysły meblarski i spożywczy Polska stała się fabryką lub, jak kto woli, montownią Europy. Bo określenie to traci już pejoratywny charakter. Zmienił się bowiem system wytwarzania dóbr i niemal każda fabryka na świecie jest już tylko montownią. Zamiast wielkich kompleksów przemysłowych, w których produkowano niemal wszystko, od śrubki po traktor czy auto, powstały wielkie łańcuchy powiązań licznych dostawców zapewniające dostęp, z nawet odległych miejsc, elementów po możliwie najniższej cenie. Nawet największe koncerny nie są w stanie wszystkiego same ogarnąć, pilnować kosztów i jakości. Kto tego nie rozumie, ginie, jak niegdyś nasz Ursus czy FSO.

Przemysł RTV i AGD, podobnie jak fabryki samochodów, jest zdominowany przez zachodnie koncerny, które wydają grube miliardy na innowacje i mają znane na świecie marki. Ale nie jest to powód do rozpaczy. Zamiast na siłę wskrzeszać ze względów propagandowych motoryzacyjne zombi w postaci izery i zderzyć się ze ścianą ze swoim „narodowym autem", państwo powinno jeszcze mocniej zachęcać zagraniczny kapitał, by inwestował w dziedzinach, w których polski przemysł mocny nigdy nie będzie, a eksport stanowi grubo ponad 90 proc. produkcji. Teraz zaś pojawiają się nowe szanse związane choćby z tendencją do skracania światowych łańcuchów dostaw. W ich wykorzystaniu i dalszej ekspansji obecność w Unii na pewno wydatnie pomoże.