Stąd ich druga odsłona z 2004 r. miała już 251 stron. Gdy wybuchł kolejny kryzys finansowy, regulatorzy postąpili zgodnie ze sprawdzonym schematem. W 2010 r. przedstawili Bazyleę III, która liczy ponad pół tysiąca stron. I jest niemal pewne, że żadnemu kryzysowi nie zapobiegnie. Choćby dlatego, że nowe przepisy są zbyt zawiłe, aby dało się je wdrożyć. Komitet Bazylejski ds. Nadzoru Bankowego, który opracował nowe standardy, sam to pośrednio przyznał i w weekend część zapisów zmienił. Na jeszcze bardziej skomplikowane, a zarazem łagodniejsze.

Zmiany dotyczą tzw. wymogów płynnościowych, które mają sprawić, że banki będą miały wystarczająco dużo łatwo zbywalnych aktywów, aby przetrwać miesiąc w skrajnie trudnych warunkach rynkowych. Banki wskazywały, że przez próby zastosowania się do tych wymogów ograniczą podaż kredytu, a to zagrozi ożywieniu. Recesja w strefie euro wystarczyła, aby regulatorzy się ugięli. To dowód na to, że przepisy pisano na fali oburzenia wywołanej zachowaniem banków przed kryzysem. A więc nie są to żadne złote, niepodważalne standardy.

Pomogą jednak rządom przez zmuszenie banków do inwestowania w obligacje skarbowe. Tej konsekwencji Bazylei III weekendowe zmiany nie wyeliminowały, choć wiadomo, że już w ostatnich latach banki z powodów regulacyjnych miały więcej takich papierów, niż powinny. Stąd kryzys fiskalny w eurolandzie przerodził się w kryzys bankowy. Za to po rewizji wymogi płynnościowe zwiększają znaczenie agencji ratingowych. Tych samych, które regulatorzy uznali za współwinne kryzysu i wymagające zaostrzonego nadzoru. I tak bańka na rynkach finansowych skutkuje bańką prawną, której rozrostu nikt już nie kontroluje.