Obojętnie, jaka decyzja zapadnie, jutro straci swój fotel prezesa włoskich linii lotniczych Alitalia. Bo albo – jeśli władze znów przełożą decyzję – poda się do dymisji, albo też zostanie zwolniony ze stanowiska przez nowego właściciela przewoźnika.
Maurizio Prato szefem Alitalii został niedawno, bo w sierpniu 2007 roku, tylko po to, aby dopilnować sprzedaży linii lotniczej. Włoskie władze miały do tego doświadczonego biznesmena zaufanie. Dwa lata wcześniej otrzymał wysokie odznaczenie państwowe Gran Croce – Wielki Krzyż Zasługi.Kiedy dostał propozycję przyjścia do Alitalii, ten znany biznesmen z Mediolanu chciał już odejść na spokojną emeryturę i odpocząć razem z żoną i dwojgiem dzieci, z którymi ma – jak sam mówi – wyjątkowy kontakt. Nie było mu to jednak dane. Bo o ratunek poprosił go minister gospodarki, jego wieloletni przyjaciel Tommasso Paddoa-Schioppa. Jego zadaniem miało być znalezienie dla Alitalii jak najlepszego kupca. Nie byłby jednak sobą, gdyby na własną rękę nie próbował jej ratować. Właściwie znajomy minister nie musiał go długo namawiać, by skusił się i usiadł w fotelu prezesa, bo Alitalia jest jedną z najpopularniejszych firm włoskich. W dodatku budzącą spore emocje, jak każdy narodowy przewoźnik w swoim kraju.
Maurizio Prato jako jeden z niewielu w branży lotniczej wierzy, że Alitalia jest w stanie jeszcze się poderwać. Pod warunkiem że zostanie sprzedana takiemu przewoźnikowi jak na przykład Air France.Prato odrzucił kilka ofert, między innymi Aerofłotu, bo uważa, że Rosjanie nie wnieśliby do włoskiego partnera nic poza pieniędzmi. Na stanowisku prezesa większych i mniejszych włoskich firm sprawdził się już kilkakrotnie. Nie tylko w dużej lotniczej firmie Finnmeccanica i RAI Holdings. Przez pracę w Autostrade International i Grandi Stazioni związał się z firmami transportowymi. Ma doświadczenie również w Telecom, IRI Management. Nadzorował kilka dużych fuzji.
Nikt nie odmawia Prato wiedzy i doświadczenia, jednak ma on swoje wady. Jego wadą, zwłaszcza jak na szefa firmy państwowej, jest to, że nie potrafił się porozumieć ze związkami zawodowymi. Tak było w Finnmeccanice, tak samo stało się w Alitalii, która w okresie jego prezesury ogłaszała ponad dziesięć strajków. Kiedy załoga wypowiadała posłuszeństwo, Prato mówił wtedy z przekąsem, że nie jest to niekorzystna sytuacja, bo Alitalia mniej traci nie latając, niż kiedy funkcjonuje normalnie.
Jako absolwent prawa oraz wydziału ekonomii i handlu ma duże doświadczenie w kontroli finansowej firm. Zdobył ją też dzięki kilkuletniej praktyce w Ministerstwie Finansów. Nic więc dziwnego, że w Alitalii zaczął od zbadania dokumentów i bilansu przewoźnika. Po kilku tygodniach prezesury miał już świadomość, że bez większego zastrzyku gotówki, technologii i know-how włoskich linii nie uda się uratować. Dlatego pod koniec sierpnia zaapelował do władz: – Pomóżcie, Alitalia jest w stanie śpiączki.