Pierwszym było wycofanie się przed kilkoma tygodniami z deklarowanego przez poprzedni rząd poparcia dla Hiszpanii w podobnym, jednak nie identycznym sporze, który trafił przed Europejski Trybunał Sprawiedliwości. W przeciwieństwie do Hiszpanii mamy dużą szansę rozprawy przed Trybunałem uniknąć.

Ale nie tylko dlatego, że wykazujemy chęć rozmów. Dlatego, że sama Unia nie jest już tak pryncypialna, jeśli chodzi o zagwarantowanie Skarbowi Państwa możliwości zawetowania niektórych uchwał w jednym, strategicznym sektorze. Jest nim energetyka. I z tego poluzowania stanowiska powinniśmy skorzystać, żeby obronić obecną ustawę w odniesieniu do firm, dla których zasada złotego weta może się okazać naprawdę istotna. Nie warto kruszyć kopii o jego utrzymanie np. wobec TP SA czy KGHM.

Samo złote weto, choć medialnie nośne, nie jest bowiem najbardziej niebezpiecznym przejawem nadmiernego uprzywilejowania jednego, nietypowego akcjonariusza, jakim jest Skarb Państwa. O wiele bardziej szkodliwa wydaje się duża liczba nieformalnych złotych wet, które ukryte są w statutach spółek wcale dla gospodarki niestrategicznych. Od ich likwidacji, najlepiej poprzez prywatyzację, należałoby zacząć formułowanie na nowo listy spółek o szczególnym znaczeniu dla państwa. O wiele krótszej. Wtedy, paradoksalnie, złote weto, którego użycie jest rygorystycznie obwarowane przepisami i używane rzadko albo wcale, może się przysłużyć liberalizacji rynku.