Co gorsza, wszystko wskazuje na to, że nasz stopień drogowej irytacji będzie narastał wraz z kolejnymi problemami spowalniającymi realizację inwestycji, na które czekają wszyscy zmotoryzowani Polacy.
Konkluzja, że budujemy drogi nie do końca zgodnie z unijnymi przepisami środowiskowymi, jest – delikatnie rzecz ujmując – wstrząsająca. To, że o konsekwencjach tego faktu przekonaliśmy się chociażby przy sporze z Brukselą o obwodnicę Augustowa prowadzoną przez chronioną dolinę Rospudy, i nic nas to nie nauczyło, każe zadać pytanie o kompetencje wszystkich odpowiedzialnych za infrastrukturalne inwestycje. Na razie wygląda na to, że mamy do czynienia z ułańską fantazją: drogi są potrzebne, presja społeczna ogromna, a przepisy ekologiczne może nie są aż tak istotne, więc powinno się udać... Jednak czy na takich założeniach można budować programy rozwoju kraju?
Oczywiście, dotąd jakoś się udawało. Ale i ryzyko było mniejsze – skala inwestycji drogowych współfinansowanych przez Unię w latach 2004 – 2006 była nieporównanie mniejsza od kwot, którymi dysponujemy obecnie. Ale skoro wszyscy wiedzą, jakie oczekiwania ma płatnik, dlaczego kluczowa dla wszelkich znaczących inwestycji ustawa trafia do konsultacji społecznych dopiero teraz? Dlaczego nikt nie pilnował, aby realizować – dmuchając na zimne – choćby i trzy analizy wpływu budowy na środowisko? Niestety, to są pytania zadawane za późno.
Ale nie popadajmy w defetyzm. Być może wkrótce się okaże, że potrafimy jakoś obejść ten problem. Znów załata się dziurę, która powstała z czyjegoś zaniedbania czy niekompetencji. Drogi powstaną, okaże się, że tak naprawdę nic się nie stało. Chyba że tym razem się nie uda.
Szkoda, że myślimy o tym, dopiero stojąc pod ścianą.