Cóż, w ciągu ostatnich dwóch – trzech lat liczba ciężarówek w polskich firmach transportowych wzrosła kilkakrotnie. Jak grzyby po deszczu pojawiały się kolejne przedsiębiorstwa, które chciały zyskać na boomie, nie zastanawiając się nawet nad realnymi, a nie chwilowymi kosztami i zyskami z przedsięwzięcia. Mało kto chyba brał pod uwagę, że ta cudowna koniunktura nie może trwać wiecznie. Zwłaszcza gdy do kupowanych na kredyt kolejnych tirów ustawiały się kolejki klientów.

Jednak popyt urwał się tak gwałtownie, jak wcześniej się rozkręcił. Na świecie zaczęła drożeć ropa, a złoty znacznie się wzmocnił. No i mamy dramat dotykający setek przedsiębiorstw, które nie mogą sobie poradzić z takim splotem okoliczności. Spadające w wyniku wyniszczającej konkurencji stawki frachtów przestały wystarczać na pokrywanie bieżących kosztów działalności. Dla wielu właścicieli firm to życiowa klęska, jednak z punktu widzenia rynku to po prostu brutalne dostosowanie podaży do ograniczonego popytu. W drugą stronę działało to dokładnie tak samo, tyle że wtedy nie bolało.

Branża transportowa jest jednym z motorów gospodarki rynkowej. I właśnie w imię tejże nie można jej faworyzować nad innymi. Inna sprawa, że w świetle sytuacji w USA kwestia interwencjonizmu państwowego w gospodarce zaczyna mieć zupełnie nowe znaczenie.