Prezesem firmy Marks & Spencer, sprzedającej nie tylko ubrania, ale też artykuły spożywcze, jest od czterech lat. Nie widać ożywczych efektów jego władzy, a spółka znowu podała słabe wyniki, zwłaszcza na strategicznym rynku brytyjskim.
Mieszka na zmianę w centrum Londynu i Suffolk. Uwielbia czytać biografie, muzykę klasyczną, dobre wino i latanie. Ten 59-latek pochodzi jednak z ubogiej rodziny i do wszystkiego doszedł sam. Jego dziadkowie po rewolucji październikowej uciekli z Rosji do Chin. Nazywali się wtedy Bryantzeff i dopiero ojciec Stuarta, pilot RAF i urzędnik, zdecydował o zmianie nazwiska. Rodzinie kiepsko się wiodło, długo mieszkali w przyczepie kempingowej, dlatego z radością zdecydowali się na wyjazd do Tanzanii, gdzie ojciec mógł pracować w służbie cywilnej.
Młody Stuart chodził do katolickiej szkoły w Dar es Salaam, potem rodzina wróciła do Wielkiej Brytanii. Szybko zaczyna pracować na własne konto – pierwsze zajęcie to asystent administracyjny w BBC. W 1972 r. zaczyna staż w Marks & Spencer, nie spodziewając się, że kiedyś będzie firmą kierował. Został na kilkanaście lat, konsekwentnie idąc w górę. W 1989 r. decyduje się odejść do firmy IT Burton Group, w której po kilku latach został prezesem.
Od tego czasu jego kariera nabrała rozpędu, kolejno kierował m.in. siecią meblarską Argos, którą miał obronić przed przejęciem przez Great Universal Stores. Nie udało mu się tego zrobić, ale przynajmniej podbił cenę.
Osiem lat temu został szefem Arcadia Group, największego sprzedawcy odzieży w Wielkiej Brytanii, do którego należy choćby marka Topshop. Kolejny pracodawca znowu zostaje przejęty, ale Rose zarabia na tym 25 mln funtów. Wtedy wraca do Marks & Spencer. – Zrobiłem to między innymi, żeby sobie udowodnić, że potrafię zmodernizować tę firmę – mówił później.