77 mld to kredyty dewizowe – głównie we frankach szwajcarskich – a pozostała część, tj. 56 mld, w złotych. W obu grupach ilość kredytów była podobna (po ok. 575 tys.), co oznaczało, iż w dewizach średnia wielkość kredytu to prawie 134 tys. zł, a w złotych ok. 98 tys. zł.

Nie są to zawrotne kwoty, bowiem średnia płaca w gospodarce to miesięcznie trochę ponad 3 tys. zł (36 tys. zł rocznie), co pozwala wyrażać się nader optymistycznie tak o możliwościach spłaty kredytów, jak i ogólnym poziomie zadłużenia. Co niepokoi, to niefrasobliwość polityków w wypowiedziach, które – mimo że często przeznaczone na użytek wewnętrzny – mają wpływ na otoczenie gospodarcze.

Złoty pod wpływem kryzysu gospodarki węgierskiej uległ raptownej deprecjacji, tracąc średnio w ciągu tygodnia ok. 20 proc. do głównych walut (euro, dolara, franka i w mniejszym stopniu funta brytyjskiego), co przekłada się na wzrost ogólnego zadłużenia wyrażonego w złotych i rat kredytu (tak dla gospodarstw, jak i firm).

Rząd 27 października zaakceptował tzw. mapę drogową przyjęcia przez Polskę euro, zaprezentowaną później na posiedzeniu Rady Gabinetowej z udziałem prezesa NBP. Na rynku walutowym od 27 do 30 października, gdy media informowały, iż wydaje się, że zarówno prezes NBP, jak i prezydent w zasadzie zaakceptowali rządowy plan wprowadzenia euro, nastąpiło silne wzmocnienie złotego wobec innych walut. Kurs (średni NBP) do dolara spadł z 3,0823 do 2,7300 zł, do franka z 2,6485 do 2,4159 i do euro z 3,9262 do 3,5634. Zmiana i powrót do tonu powątpiewania w celowość wprowadzenia euro w proponowanym terminie (2012 r.) wyrażona przez te dwa ośrodki władzy po południu 30 października natychmiast osłabiły złotego (od 2 do ponad 4 proc.). Osłabienie to może mieć charakter długofalowy w warunkach panującej na wszystkich rynkach niepewności.

Rynki finansowe, w tym walutowe, są niezwykle czułe na opinie ważnych polityków, szczególnie tych mających wpływ na decyzje gospodarcze. Nie zawsze nasi politycy zdają sobie z tego sprawę. Ale najwyższy czas, by lekcja globalnego kryzysu finansowego zapadła im w pamięć – nieprzemyślane wypowiedzi mogą uderzyć po kieszeni współobywateli, a tym samym wyborców.