Rynek pracy – szczególnie w ostatnich latach – rządzi się tymi samymi prawami co inne. Liczy się podaż, popyt, a na jedno i drugie największy wpływ ma marketing. Wbrew większości ekspertów, którzy od lat głowią się nad problemem, dlaczego kobieta na tym samym stanowisku zarabia mniej od mężczyzny, jestem gotów zaryzykować prostą tezę: bo słabiej negocjuje. Innymi słowy: zgłasza podaż swej pracy nawet wtedy, gdy popyt wycenia ją nisko.

I błędem jest przerzucanie odpowiedzialności za sytuację na przedsiębiorcę: dlaczego ma płacić więcej, skoro może mniej?

W takiej sytuacji kluczowe z punktu widzenia państwa, chcącego likwidować dysproporcje, powinno być sprawdzenie, dlaczego kobiety są gotowe pracować za mniej. I tu dopiero dochodzimy do miejsca, w którym potrzebne są administracyjne decyzje i państwowa pomoc. Kobiety zgadzają się na niższe płace, bo czują, że nawet wiara w siebie nie wystarczy w sytuacji, gdy państwo wciąż nie jest w stanie zapobiec np. dyskryminacji młodych matek.

Dopiero wprowadzenie zapowiadanych od lat mechanizmów wspierających kobiety chcące poświęcić się pracy, nie rezygnując przy tym ze społecznej roli matki, spowoduje, że kobiety nie będą w oczach pracodawców wypadać gorzej od mężczyzn. Zamiast załatwiać sprawę na skróty – i uniezależniać pozycję kobiet od faktycznej ich sytuacji na rynku pracy – lepiej dać im szansę na rzeczywisty awans.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/12/droga-na-skroty-moze-prowadzic-donikad/]Skomentuj[/link][/ramka]