Śniłem bowiem, że jestem na nabożeństwie sekty wyznającej bardzo surowe rygory moralne. W każdym bowiem zdaniu wypowiadanym przez członków spotkania występowały słowa: „zaufanie” (najczęściej w zwrocie „musimy odbudować zaufanie”) i „wiara”(„musimy mieć wiarę”). Pomyślałem wtedy, że skoro przedsiębiorcy mówią nie o gospodarce, tylko o wierze, to Watykan powinien powiedzieć coś o gospodarce.
I wykrakałem. Sam papież podjął się analizy kryzysu finansowego, znajdując jego winowajcę w – cytuję za zachwyconym taką egzegezą, skrajnie lewicowym „Guardianem” – rajach podatkowych oraz żądzy zysku inwestorów finansowych, podając za wzór dobrego postępowania centralny bank watykański (występujący dla niepoznaki pod kryptonimem Instytutu Dzieł Religijnych), który inwestuje tylko w obligacje skarbowe.
Zawsze drogie są mi słowa Ojca Świętego, ale w kwestiach gospodarczych niekoniecznie muszę się z nimi zgadzać. I w tym przypadku akurat się nie zgadzam. Nie uważam bowiem, żeby wzrost fiskalizacji (a do tego sprowadza się likwidacja możliwości redukowania opodatkowania) o – nie wiem jak, ale tę wielkość Watykan skrupulatnie wyliczył – 255 miliardów dolarów przyczynił się do ożywienia gospodarczego. Podobnie jak nie uważam, aby ułatwianie rządom dalszego zadłużania się było dobre dla rozwoju gospodarczego. Bo to przecież nadmierna emisja papierów skarbowych podbijająca ich cenę, nakręcała rentowność papierów komercyjnych, przynajmniej współodpowiadając za nadmuchanie spekulacyjnej bańki.
I to doprowadziło mnie do pewnego wniosku. A nawet trzech. Najlepiej byłoby, aby:
– państwo nie rozrzucało pieniędzy z niskolatających rządowych samolotów;