Pozostaje własny instynkt – a ten podpowiada, że rynki akcji przez najbliższe tygodnie może zdominować jedno zdarzenie – wyznaczone na 20 stycznia zaprzysiężenie nowego prezydenta USA. Plan wzmocnienia gospodarki Stanów Zjednoczonych zwiększeniem nakładów na inwestycje infrastrukturalne, dodrukowanie kolejnych miliardów dolarów – może podziałać korzystnie przynajmniej w krótkim terminie na stan inwestorskiego ducha na świecie. Recesja jednak nie zakończy się w USA czy w Europie w końcu stycznia – jej kolejne odsłony nastąpią.

Zacznie się publikacja wyników rocznych (w Polsce na przełomie stycznia i lutego) wraz z bolesną weryfikacją ambitnych długoterminowych planów. Dla spokojnych inwestorów kupno akcji teraz może się więc okazać zbyt dużym ryzykiem. Bo w tym roku po prostu może być jeszcze taniej. Polskie akcje, niestety, w porównaniu z wieloma rynkami wschodzącymi nie są jeszcze aż tak tanie by – jak mówią maklerzy – nie były jeszcze tańsze. To bolesne, ale tak po prostu jest.

Jedynym pozytywnym elementem mogłoby być stałe osłabienie złotego – tak niekorzystne dla kredytobiorców walutowych – ale oferujące możliwość zakupu akcji za mniej euro czy dolarów (zachęcające inwestorów zagranicznych do gry) i ożywcze dla finansów eksporterów.

[ul][li][b][link=http://blog.rp.pl/kurasz/2009/01/06/the-obamatrade-czyli-efekt-stycznia-na-gieldzie/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/li][/ul]