Interwencje są możliwe

- Obniżenie rezerwy obowiązkowej i stopy depozytowej mogłoby skłonić banki do zwiększenia akcji kredytowej – uważa Dariusz Filar z Rady Polityki Pieniężnej

Publikacja: 05.03.2009 02:26

Dariusz Filar z Rady Polityki Pieniężnej

Dariusz Filar z Rady Polityki Pieniężnej

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]Czy przejście do obniżki o 0,25 pkt. proc. w lutym oznacza, że stopy nie spadną już znacząco?[/b]

Zasadnicza część obniżek, które powinny być dokonane, została już przeprowadzona. Jest na to wiele argumentów, ale jeden jest bardzo ważny. To inflacja - zarówno projekcja, jak i prognozy eksperckie, wskazują, że inflacja do przynajmniej pierwszego kwartału przyszłego roku będzie oscylować w okolicach 3 proc., a więc w górnej części pasma odchyleń od celu inflacyjnego, który wynosi 2,5%. To oznacza, że realna stopa procentowa - przy utrzymaniu obecnej stopy referencyjnej - będzie wynosić ok. 1 proc. Dane historyczne pokazują, że kontrola inflacji kończyła się w Polsce sukcesem, gdy stopa realna mieściła się w przedziale 1-2 proc.

W perspektywie najbliższych kwartałów pole do obniżek jest więc nieznaczne lub nie ma go wcale, ale nie można wykluczyć, że w obliczu mocniejszego niż oczekiwane spowolnienia gospodarki, stopy spadną jednak poniżej 4 proc., czyli dotychczasowego najniższego poziomu w historii. Nasze dotychczasowe obniżki były tak obliczone, żeby działały najmocniej, kiedy gospodarka zacznie się się odbijać czyli najprawdopodobniej w drugiej połowie 2010 roku. Ostatnia projekcja pokazała znaczące spowolnienie w odniesieniu do roku 2009 i pierwszej połowy 2010, ale to nie jest nic zaskakującego, bo nawet głębsze obniżenie prognoz nastąpiło w USA, Europie czy części gospodarek azjatyckich.

[b]A kiedy w Polsce będziemy mieli dno kryzysu?[/b]

Należy brać pod uwagę opóźnienia w cyklu koniunkturalnym, które występują w Europie w stosunku do USA i w Polsce w stosunku do Europy. Zatem, kiedy w Europie dostrzeżemy pierwsze symptomy odbicia, to u nas prawdopodobnie będzie się jeszcze utrzymywać najgorsza sytuacja - według projekcji będzie to trzeci kwartał tego roku. Nie można jednak wykluczyć, że w gospodarka Polski odbije się szybciej, ze względu na to, że głębokość spadku tempa wzrostu u nas będzie mniejsza.

[b]Nie ma Pan wrażenia, że polityka pieniężna nie jest do końca skuteczna, patrząc na to, jak rośnie, czy przynajmniej nie spada, oprocentowanie nowych kredytów w bankach?[/b]

Zupełnie nieskuteczna nie jest, bo jednak WIBOR znacząco spada. Ale rzeczywiście - sytuacja jest skomplikowana i różni się od tego, co obserwowaliśmy w przeszłości. Ta sytuacja prowadzi do takiej konkluzji, że ruchy główną stopą nie są obecnie najważniejsze dla gospodarki. Dane o koszcie nowych kredytów, które mamy do dyspozycji, czyli te z końca stycznia, jasno pokazują, że koszt nowych kredytów w przypadku kredytów konsumpcyjnych się od października zwiększył, nieznacznie spadł koszt kredytów hipotecznych, stosunkowo najlepiej wygląda sprawa z kredytami dla przedsiębiorstw, ale i tak spadek o 47 pb w porównaniu do obniżki głównej stopy procentowej o 175 trudno uznać za zadowalające. Kredyty udzielone w latach 2007-2008 były udzielone przy bardzo niskiej marży i jeżeli teraz WIBOR3M spada bardzo wyraźnie, a marże są niewielkie, to okazuje się, że dla kredytobiorców jest to pozytywne, lecz z punktu widzenia banków oznacza to zmniejszenie przychodów z kredytów.

Banki, które ze względu bezpieczeństwa, chcą dysponować dużą płynnością mają problem - ograniczone są możliwości pozyskanie środków na rynku międzybankowym i od spółek-matek, dlatego jedyną opcją jest pozyskanie pieniądza depozytowego, który jest najdroższy. Ale wystarczy spojrzeć na oprocentowanie oferowane klientom detalicznym sięgające 8-9 procent przy stopie na poziomie 4 proc., by przekonać się, że banki są skłonne płacić za te środki, ale odbijają to sobie na marżach nowo-udzielanych kredytów.

To nie stopa referencyjna jest głównym zmartwieniem - co więcej przez obniżki tej stopy można szkodzić złotemu, bo przy transakcjach walutowych to ona jest punktem odniesienia, a niewiele to zmieni dostępność kredytu. Bo banki i tak będą wolały trzymać gotówkę, czy kupować mało ryzykowne papiery, jak obligacje niż przeznaczać środki na akcje kredytową. Nawet jeżeli NBP ogranicza sprzedaż 7-dniowych bonów pieniężnych w operacjach otwartego rynku, czyli zbieranie nadmiaru płynności od banków, to i tak te pieniądze trafiają do nas w postaci depozytów na koniec dnia o wartości kilkunastu miliardów złotych.

[b]To opis zjawiska, a co należy zrobić?[/b]

Są możliwe dwa działania, blisko ze sobą powiązane. Żeby dostarczyć bankom jeszcze więcej płynności, zwiększyć ich poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie, żeby je zniechęcić do trzymania pieniędzy w NBP, można by równocześnie obniżać stopę rezerwy obowiązkowej i stopę depozytową. Nie jestem zwolennikiem działań radykalnych, obniżka jednym ruchem byłaby przesadą. Ale np. w trzy ruchy po 0,5 pkt proc. to znacznie lepsze wyjście. W takim scenariuszu w okresie kolejnych trzech miesięcy mogłoby dojść do obniżki stopy rezerwy obowiązkowej i stopy depozytowej łącznie o 1,5 pkt proc.każda. Bez ruszania stopy podstawowej. Do czerwca stopa rezerwy obowiązkowej byłaby wówczas taka sama jak w strefie euro (2 proc.) a stopa depozytowa byłaby na poziomie 1%. To byłby sygnał dla banków: macie więcej środków, ale nie trzymajcie ich w NBP, bo to się nie opłaca. W czerwcu będziemy mieli kolejną projekcję, która mogłaby pokazać, czy obniżki podstawowej też są możliwe.

[b]Czyli Pana zdaniem główna stopa procentowa nie powinna już znacząco spadać?[/b]

Być może będzie taka szansa na początku 2010 roku, kiedy będzie nowa RPP. Bo z projekcji wynika, że inflacja w 2011 roku będzie bardzo niska, co - biorąc pod uwagę 5-7 kwartałów opóźnienia w reakcji inflacji na prowadzoną politykę pieniężną - być może otworzy drogę do bardziej znaczących obniżek stóp procentowych. Na razie byłbym wstrzemięźliwy.

[b]A są jakieś ryzyka związane z proponowanymi przez Pana rozwiązaniami?[/b]

Jest ryzyko zwiększone kosztu ponoszonego przez NBP, jeżeli uwalniane środki i tak będą kierowane do banku centralnego. Ale wraz ze spadającą stopą depozytową ten koszt powinien być niższy. Ewentualnie te środki mogłyby być przeznaczone nie na nowe kredyty , ale na zakup obligacji skarbowych, co przecież nie byłoby takim złym rozwiązaniem.

[b]Wspominał Pan kilka tygodni temu, że słaby złoty może uniemożliwiać spadek inflacji do poziomu celu wyznaczonego przez RPP, co mogłoby otworzyć drogę do interwencji walutowych...[/b]

Nadal tak uważam. Jeżeli sprawdzi się prognoza inflacji zaprezentowana przez resort finansów i jeżeli okaże się, że inflacja poszła w górę, to najprawdopodobniej duży udział będą miały w tym paliwa, a to z kolei wynik osłabienia złotego. I takie działania na rynku walutowym - co wskazaliśmy w ostatnim komunikacie - są po prostu uzasadnione. To co wynika z komunikatu po lutowym posiedzeniu, to fakt, że operacyjnie NBP jest gotowy do tego typu działań. Teraz wszystko w rękach dilerów NBP, którzy muszą ocenić, czy w danym momencie warto wejść na rynek czy nie. To taki stan gotowości i chyba inwestorzy dobrze odczytali nasze intencje.

[b]Bo drugi kanał oddziaływania na umocnienie złotego, czyli podwyżki stóp procentowych nie wchodzi w grę?[/b]

W naszej obecnej sytuacji tego sobie nie wyobrażam. Moim zdaniem wystarczyłoby ustabilizowanie stopy. Na podwyżki mogą sobie pozwolić Czesi, którzy mają bardzo niskie stopy procentowe.

[b]Czyli interwencje walutowe są możliwe?[/b]

One są możliwe, bo są zapisane w założeniach polityki pieniężnej, a komunikat po ostatnim posiedzeniu RPP wskazał na operacyjną gotowość NBP do ich przeprowadzenia. Takie punktowe wejścia na rynek mogłyby stabilizować sytuację, co zresztą pokazała udana i pozytywnie odebrana akcja ministerstwa finansów polegająca na sprzedawaniu euro sprzed kilkunastu dni. To był sygnał, że na rynku jest silny duży gracz.

[b]A co Pan myśli o zamieszaniu związanym z Goldman Sachsem i Danske Bankiem, które przyznawały, że osłabienie złotego jest wynikiem spekulacji.[/b]

Gra spekulacyjna jest istotą rynków finansowych i naprawdę trudno nadawać temu negatywne znaczenie. W ten sposób się prowadzi działalność na tym rynku, obrażając się na takie działanie, obrażamy się na podstawowy mechanizm działania rynków finansowych.

[b]Czy słowna interwencja banków centralnych Czech, Polski, Węgier i Rumunii była konsultowana z RPP?[/b]

Nie, to była decyzja zarządu. Zresztą bardzo dobra, bo pokazała, że banki centralne są w stanie się ze sobą komunikować, co jest sygnałem dla rynku, że po drugiej stronie jest gracz, którego nie można lekceważyć.

[b]A co Pan sądzi o kwestii przyjęcia euro, która stała tematem politycznym w ostatnich tygodniach?[/b]

Obecna dyskusja o euro, jej poziom, szkodzi gospodarce. Uwaga analityków skupiona jest tylko na kłótni polityków o datę przyjęcia. Kłócąc się w ten sposób o euro szkodzimy gospodarce, bo trudniej rządowi sprzedać obligacje, inwestorom zagranicznym trudniej podjąć decyzję o długoterminowych inwestycjach bezpośrednich, dodatkowo wskutek tego traci złoty. Błędem opozycji jest domaganie się referendum, którego wynik tak naprawdę wiele nie wniesie, a uzależnianie od tego wejścia do ERM2 też nie ma większego sensu. Błąd rządzących z kolei jest taki, że - przynajmniej do niedawna - upierali się przy bardzo rychłym wejściu do ERM2.

Powiązanie waluty krajowej z inną walutą jest bezpieczne, kiedy zmienność na rynku walutowym zamyka się w przedziale 5-11 proc. Jeżeli zmienność jest znacząco większa ( a na parze złoty/euro potrafi obecnie sięgać 30%), to bardzo trudna staje się kontrola kursu w ERM2. Wyjściem byłoby wycofanie się przez opozycję z żądania referendum i przystąpienie do prac nad zmianą konstytucji, a ze strony rządzących przyjęcie bardziej elastycznego podejścia do terminu wejścia do ERM2, polegającego na deklaracji, że wejdziemy tam, kiedy zmienność kursu się wyraźnie zmniejszy. Gdyby tak się stało, rynki finansowe uznałyby, że moment wejścia do ERM2 się zbliża wraz z poprawą sytuacji w gospodarce światowej, a to zmniejszałoby płynnie ryzyko kraju i np. zwiększyło szanse na umocnienie złotego.

[b]A czy dziś zagłosowałby Pan za zmianą reżimu kursowego, czyli za zakotwiczeniem złotego w ERM2, na co musi się zgodzić RPP?[/b]

Tylko w przypadku, gdyby ze strony partnerów europejskich pojawiła się jednoznaczna deklaracja, że akceptują nasz brak przygotowania konstytucyjno-prawnego i obecną trudną sytuację na rynkach finansowych i że z ich punktu widzenia nie stanowi to przeszkody w wejściu do ERM-2. Ale taką deklarację EBC i Komisji Europejskiej nie bardzo mogę sobie dzisiaj wyobrazić.

[b]Czy przejście do obniżki o 0,25 pkt. proc. w lutym oznacza, że stopy nie spadną już znacząco?[/b]

Zasadnicza część obniżek, które powinny być dokonane, została już przeprowadzona. Jest na to wiele argumentów, ale jeden jest bardzo ważny. To inflacja - zarówno projekcja, jak i prognozy eksperckie, wskazują, że inflacja do przynajmniej pierwszego kwartału przyszłego roku będzie oscylować w okolicach 3 proc., a więc w górnej części pasma odchyleń od celu inflacyjnego, który wynosi 2,5%. To oznacza, że realna stopa procentowa - przy utrzymaniu obecnej stopy referencyjnej - będzie wynosić ok. 1 proc. Dane historyczne pokazują, że kontrola inflacji kończyła się w Polsce sukcesem, gdy stopa realna mieściła się w przedziale 1-2 proc.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację