Różnica, czyli 1,2 pkt proc. deficytu finansów, to przychody niższe o kilkanaście miliardów złotych. W czasach kryzysu, gdy zawodzi większość najlepszych analityków, taki błąd w prognozach można by wybaczyć. Gorzej, że podtrzymywano tę iluzję jeszcze w tym roku, gdy w resorcie musiano już sobie zdawać sprawę z błędu.
Obecny minister finansów jest znany z tego, że jego prognozy są najbardziej optymistyczne na rynku. Jednak nie wierzę, żeby nie zdawał sobie wcześniej sprawy, jak pogorszyła się sytuacja gospodarcza. Musiał to wiedzieć, gdy informował społeczeństwo o planach szybkiego przystąpienia do strefy euro. Dziś wiemy, że to było nierealne. Dziś trzeba też zupełnie inaczej spojrzeć na kwestię wsparcia z MFW. Obiecane 20 mld dolarów to nie był sukces, ale smutna konieczność.
Minister Rostowski będzie tłumaczył swoje postępowanie obawami o reakcje inwestorów. By zaniepokojeni złymi danymi nie uciekali z Polski, załamując kurs złotego. Na pewno chciał też, by społeczeństwo nie przeraziło się i nie ograniczało zakupów. Takie efekty na pewno w krótkim terminie osiągnął. Z drugiej jednak strony pewnym osiągnięciem takiej polityki będzie to, że żaden doświadczony inwestor nie będzie już poważnie traktował polskich oficjalnych prognoz rządowych.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/jablonski/2009/04/23/ile-kosztuje-wiarygodnosc-ministerstwa-finansow/]blog.rp.pl/jablonski[/link]