Wiadomo też, że nawet te firmy, które chcą się rozwijać w okresie spowolnienia, mają problemy ze znalezieniem finansowania swoich przedsięwzięć. Efekt: spadek globalnych nakładów inwestycyjnych aż o 15 proc. w 2008 roku oraz prognoza dalszych spadków w tym, a może i przyszłym roku.
Muszą sobie z tym radzić wszystkie państwa, dla których inwestycje zagraniczne są ważnym czynnikiem pobudzającym gospodarkę, także Polska. Ten trudny sprawdzian nasze władze na razie oblewają, chociaż w konkurencji z innymi krajami mamy przecież sporo atutów: nadal relatywnie niskie koszty pracy, zastępy wykwalifikowanych pracowników oraz studentów, stabilną – na tle regionu – sytuację gospodarczą i polityczną czy duży rynek wewnętrzny.
Wydawałoby się, że w czasie recesji tak mocne argumenty pozwolą przekonać do Polski zastępy inwestorów, szczególnie zainteresowanych projektami związanymi z technologiami lub usługami. Zdaniem niektórych ekspertów możemy stać się nawet centrum usług dla Europy. Ale raczej nic podobnego nie nastąpi.
Na przeszkodzie stoi brak spójnej promocji kraju: co z tego, że my dobrze znamy swoje atuty, skoro nie mają o nich pojęcia potencjalni inwestorzy?
Nie mamy też przejrzystego systemu zachęt inwestycyjnych, nie mamy profesjonalnej agencji zajmującej się promocją gospodarki. Kibice wiedzą, że aby wygrać mecz, nie wystarczy być po prostu lepszym: potrzebna jest też determinacja oraz wola walki. Chyba powinien o tym dobrze wiedzieć także szef polskiego rządu.