Sukces polskiego rządu i ministra Rostowskiego, jakim niewątpliwie jest przekonanie Brukseli do naszych argumentów, nie podlega dyskusji. Nie ulega też wątpliwości, że otwarte fundusze emerytalne, kupując obligacje państwowe, upubliczniają niejako dług publiczny. I przynajmniej w tym zakresie – aktywów, które OFE muszą lokować w obligacjach – koszty reformy emerytalnej powinny być uwzględnione przy liczeniu polskiego długu i deficytu. Zgoda Brukseli to kolejny dowód na to, że trzeba umieć upominać się o swoje, skutecznie budować koalicje i konsekwentnie przekonywać do swoich argumentów.
Oczywistym i bezpośrednim efektem decyzji Komisji jest zejście z limitami długu i zażegnanie ryzyka przekroczenia 55 procent długu w relacji do PKB. Natomiast musimy pamiętać, że jest to tylko rozwiązanie polityczno-księgowe, które w języku ekonomicznym nazywamy memoriałowym. Uniemożliwi ono penalizowanie Polski na forum Unii Europejskiej za to, że jako jedna z pierwszych w Europie przeprowadziła reformę emerytalną i ujawniła wynikający z niej dług publiczny. Jednak z punktu widzenia rzeczywistego zadłużenia i funkcjonowania systemu emerytalnego od zeszłego tygodnia nic się nie zmieniło i Polska nadal musi szukać nowych rozwiązań.
System emerytalny wciąż generuje olbrzymią lukę, która zwiększa potrzeby pożyczkowe naszego kraju. W tym roku na transfery do OFE, wraz z odsetkami od obligacji w ich portfelach, pójdzie ponad 30 miliardów złotych. Te pieniądze skądś trzeba pożyczyć, bo cały system jest deficytowy. A to w pogarszającej się sytuacji na rynkach międzynarodowych stanowi kluczowe wyzwanie, niosąc ryzyko wyższych kosztów obsługi całego polskiego zadłużenia. Dlatego w naszym myśleniu – szczególnie tak długo jak trwa obecny kryzys – najważniejsze nie mogą być działania memoriałowe, tylko rzeczywiste działania kasowe. Mówiąc wprost: to, że ktoś mi skasuje dług na papierze, nie oznacza jeszcze, że rynek kupi moje obligacje. A potrzeby pożyczkowe netto całego budżetu na przyszły rok kształtują się na poziomie 57 miliardów złotych.
Obawy o wypłacalność kilku kolejnych krajów strefy euro – Irlandii, Portugalii, Hiszpanii – są ostrzeżeniem i już skutkują wyższym kosztem pozyskania pieniądza na rynkach międzynarodowych. Tylko w ciągu ostatniego miesiąca koszty emisji nowego długu przez niektóre z tych krajów wzrosły aż o jedną czwartą. To może oznaczać oczekiwanie rynku na przyszłoroczny efekt domina, czyli potrzebę ratowania kolejnych, po Grecji i Irlandii, krajów eurolandu. W konsekwencji polskie obligacje w ostatnich tygodniach też musiały być wyżej oprocentowane, aby przyciągnąć kupujących. Nie uciekniemy od tego, bo problemy kolejnych krajów Europy Zachodniej będą bić rykoszetem także w państwa z naszego regionu, w tym Polskę.
Dlatego, uznając sukces w Brukseli, trzeba się dalej pilnować. I nie zapominać o tym, że rzeczywisty problem pozostaje nierozwiązany. Konieczna jest energiczna praca nad scenariuszami działań, które w najbliższych latach przywrócą równowagę w systemie emerytalno-rentowym i całych finansach publicznych. Nie ma wątpliwości, że nadrzędny cel na 2011 rok dla nas wszystkich to skuteczne ograniczenie potrzeb pożyczkowych budżetu państwa.