Wypracowanie planu zmniejszenia do 2020 roku emisji dwutlenku węgla o 20 proc. uznano za wielki sukces. Choć zdarza się to niezwykle rzadko, wszyscy wyjeżdżali z Brukseli zadowoleni.
Polska delegacja nie była wyjątkiem – w ostatniej fazie negocjacji udało się zapewnić naszym elektrowniom siedmioletni okres przejściowy, zanim będą musiały kupować na rynku uprawnienia do emisji CO[sub]2[/sub] (dziś dostają je za darmo). Premier Donald Tusk komentował na gorąco, że oznacza to 60 mld zł oszczędności.
Minęły dwa lata. Dziś nikt nie pamięta o sukcesie. Coraz więcej ekspertów bije na alarm, że nie zdążymy z przygotowaniem ustawy niezbędnej, aby polskie elektrownie mogły korzystać z darmowych pozwoleń. W ciągu 25 miesięcy nie udało się też rządowi ustalić z Brukselą które zakłady i na jakich zasadach będą objęte okresem przejściowym.
Konsekwencje tej niefrasobliwości mogą być dramatyczne. Ceny prądu dla przemysłu mogą wzrosnąć nawet o 80 procent.A jak oceniają przedstawiciele energochłonnych branż – nasze huty, zakłady chemiczne czy papiernicze – już dziś płacą za energię najwięcej w Europie. Dalsze, do tego tak duże podwyżki zabiłyby ich konkurencyjność.
To niejedyne przykre konsekwencje, które mogą nam grozić za niewykonanie unijnych zobowiązań. Do końca 2010 roku mieliśmy zmniejszyć o jedną czwartą ilość organicznych śmieci na składowiskach – prawdopodobnie się nie udało. Podobnie może być w przypadku redukcji emisji dwutlenku siarki. Wciąż zbieramy za mało zużytego sprzętu AGD. Nie udało nam się także wystarczająco zliberalizować rynku kolejowego. Za każde z tych zaniechań Bruksela może nałożyć na Polskę dotkliwe kary.