W obliczu gwałtownej utraty bioróżnorodności i chronicznego niedofinansowania działań ochronnych, świat ekonomii i finansów coraz śmielej wkracza na teren tradycyjnie zdominowany przez biologów i ekologów. Pojęcia takie jak kredyty bioróżnorodności, ryzyko związane z przyrodą czy inwestycje pozytywne dla natury stają się przedmiotem poważnych debat w ONZ, spotkaniach G20 czy w bankach centralnych. Ale czy rynek naprawdę może uratować przyrodę? I jeśli tak, to na jakich warunkach?
Rynek potrzebuje miar, ale natura się im opiera
Kryzys ekologiczny naszych czasów nie jest jedynie tłem – to punkt odniesienia dla wszelkich działań politycznych i gospodarczych. Wraz z bezprecedensowym tempem utraty bioróżnorodności, widmo załamania ekosystemów staje się egzystencjalnym zagrożeniem.
Tradycyjnie ochrona przyrody opierała się na działaniach państw, filantropii i organizacji pozarządowych. Jednak w ostatnich latach coraz silniej przenika do niej język finansów: kredyty bioróżnorodności, kapitał naturalny, finansowanie mieszane. Pomysł, że to rynek może zostać wybawcą bioróżnorodności, nie tylko stał się realny, ale wręcz trafił do głównego nurtu debat politycznych. Ale czy finanse – oparte na wycenie, kalkulacjach ryzyka i zwrotu oraz utowarowieniu – rzeczywiście mogą służyć naturze?
Czytaj więcej
Nowy raport organizacji WWF ujawnia alarmujące dane. Autorzy ostrzegają, że zbliżamy się do kolej...
Czy można wystandaryzować przyrodę?
Z ekonomicznego punktu widzenia, aby czymś handlować, trzeba to zmierzyć, wystandaryzować i przeliczyć na porównywalne jednostki. Ta zasada zadziałała, przynajmniej częściowo, w przypadku handlu emisjami CO₂. Jednak w przypadku przyrody pojawia się głębszy problem: czym właściwie jest „jednostka natury”? Czy wzrost liczby pszczół można porównać do ochrony lasu? Czy siedlisko storczyków można zrekompensować tworzeniem mokradeł?