Nie będę Cię pytać, co to jest dzika kuchnia, ale skoro byłeś jej trendsetterem w Polsce, to powiedz, czy na kempingu, czy biwaku, po co odżywczego warto sięgać do lasu i na łąkę?
Zajmuję się na co dzień dzikimi roślinami jadalnymi, a trendsetterem byłem w wielu tematach. Nie tylko dzikich roślin, ale także owadów jadalnych… Teraz mnie hejtują i oburzają się, że „Unia nam nakazuje jedzenie owadów”, co jest bzdurą. Podobnie rozpocząłem w Polsce temat łąk kwietnych i uprawiania seksu w naturze. Zawsze wyprzedzam polską świadomość o 10 lat (śmiech).
Wracając do dzikiej kuchni, na początku nie było rolnictwa, wynalezionego kilkanaście tysięcy lat temu i rozprzestrzeniającego się z różną dynamiką z kilku miejsc na globie. Nasi paleolityczni przodkowie byli łowcami-zbieraczami. Czy nadal da się tak żyć i jakie są relikty takiego sposobu funkcjonowania, w którym idziemy do lasu czy nad rzekę, na łąkę i zbieramy dzikie produkty?
Rolnictwo dało nam większą efektywność energetyczną niż zbieractwo (oczywiście prymitywne rolnictwo było mniej efektywne). W efektywności łowiecko-zbierackiego trybu życia bardzo wiele zależało od tego, czy upolowane zwierzęta były duże i było ich wiele. Jeśli tak, zainwestowana kaloria przynosiła nawet więcej kalorii, niż w rolnictwie.
W miarę zwiększania się populacji ludzkiej i zanikania wielkich ssaków, na które polowali nasi paleo- czy neolityczni przodkowie, obniżającego się dostępu do wartościowych kalorycznie roślin dzikich, ludzie przeszli na rolnictwo. Przy czym jeszcze do XIX wieku w naszej części świata rolnictwo było regularnie uzupełniane zbieractwem. Chłop pańszczyźniany w ramach danin musiał dostarczać do dworu także część dzikich produktów. Na św. Marcina była danina z orzechów laskowych, suszonych grzybów, a na terenach bagiennych manny, orzechów kotewki itp.
Co by się zatem stało, gdyby nam zamknęli sklepy, a ogródków przydomowych by nie było? Co można z natury pozyskać?
Głównym problemem są kalorie. Produkty dzikie są bardzo bogate w mikroelementy, witaminy, ale gorzej u nich np. z tłuszczem. Jeśli zatem idziemy na biwak, musimy wiedzieć, czy chcemy z przyrody pozyskiwać kalorie, witaminy czy jakieś inne, niezidentyfikowane dodatkowe korzyści, np. zdywersyfikować dietę. W tym ostatnim przypadku mamy bardzo dużo produktów dzikich do dyspozycji, gdy zaś chcemy pozyskiwać kalorie, jest gorzej. O kalorie roślinne najłatwiej wczesną wiosną i jesienią. Okres wakacyjny nie jest dobry, bo choć jest dużo owoców, to nie zawsze są już dojrzałe, zaś pędy roślin są już stwardniałe i łykowate. U większości roślin pożywne są młode pędy, listki, pączki – mają one mało błonnika czy metabolitów wtórnych, a ich kaloryczność jest porównywalna z właściwą dla warzyw ze sklepu, jak kalafior czy brokuły. Jadalne zaś i wypakowane skrobią, wysokokaloryczne kłącza i bulwy są dostępne również jesienią i wiosną. W lecie wszystko, co jest dobre, jest w liściach, kwiatach i młodych pędach odbijających obok pędów starych w miejscach wilgotnych (np. u pokrzyw).