Po wejściu w życie traktatu lizbońskiego i powołaniu stałego stanowiska przewodniczącego Rady UE oraz szefa unijnej dyplomacji rotacyjne przewodnictwo sprowadza się raczej do administrowania. Im sprawniej i mniej głośno jest to robione, tym lepsze oceny. Przykład Belgii, kraju bez własnego rządu, który świetnie administrował na czele UE w drugiej połowie 2010 roku. Pochwały powoli

Polski rząd wie dobrze, że agendy nie da się zmienić. Za priorytety wziął sobie więc tematy, które i tak były zaplanowane na drugą połowę roku. Ale gdzie Polska może odcisnąć swój ślad? Jeden to unijny budżet i polityka regionalna – wymagający bardzo subtelnych metod dyplomatycznych, jeśli weźmie się pod uwagę, jak wielka jest tutaj stawka dla Polski. A tradycyjnie prezydencja nie powinna forsować swoich partykularnych interesów. Drugi polski priorytet to dokończenie budowy wspólnego rynku, w szczególności swobody przepływu usług oraz rynku handlu elektronicznego. Rząd sprawnie wpisał się w ambitne plany Komisji Europejskiej, a także pozyskał poparcie kilku ważnych krajów UE. Pozostaje tylko prawidłowe wprowadzenie dyrektywy usługowej w kraju słynnego hydraulika. Wstyd byłoby się upominać o wolność gospodarczą w Europie bez zapewnienia jej u siebie.