W ślad za drożejącą ropą skoczyły ceny paliw; płacenie ponad 5 zł za litr benzyny, do niedawna trudne do wyobrażenia, dziś nikogo nie dziwi.
Drożejąca ropa nie jest niczym nowym. Jej ceny rosną właściwie nieprzerwanie już od kilkunastu lat. Chwilę wytchnienia przyniósł jedynie ostatni kryzys, gdy ograniczony drastycznie popyt ściągnął notowania surowców energetycznych na ziemię. Ekonomiści są jednak zgodni, że światowa gospodarka musi się zmienić, przyzwyczaić do życia w drożyźnie. Otwarte pozostaje jedynie pytanie, czy za dwa lata baryłka ropy kosztować będzie 200 czy może 300 dolarów?
Szaleństwo na rynku surowców stawia nowe wyzwania także przed polskim rządem, a slogan o „zapewnieniu bezpieczeństwa energetycznego kraju" nabiera nowego znaczenia. Nie wystarczy już tylko „mityczna" dywersyfikacja, która zmniejszyłaby nasze uzależnienie od Rosji. Niezbędne wydaje się wykorzystywanie własnych zasobów. Coraz częściej słychać o wsparciu rządu dla poszukiwań gazu łupkowego. Na razie to wyłącznie wsparcie werbalne, co – biorąc pod uwagę gigantyczne koszty samych poszukiwań – raczej nie wystarczy (rozpoznanie złóż może kosztować kilka miliardów dolarów).
Trudno też liczyć wyłącznie na złoża gazu niekonwencjonalnego, skoro najbardziej optymistyczne scenariusze zakładają, że wydobycie, o ile w ogóle będzie możliwe na skalę przemysłową, zacznie się za trzy – pięć lat. Dlatego nie możemy zapominać o węglu, na którym wciąż w 90 procentach opiera się nasza energetyka. Unowocześnienie elektrowni pochłonie co najmniej kilkadziesiąt miliardów złotych, ale jest niezbędne. To jedyna droga, aby sprostać coraz bardziej wyśrubowanym normom Brukseli związanym z ochroną klimatu. Częścią układanki o bezpieczeństwie energetycznym stanie się też planowana elektrownia atomowa, nie będzie to jednak z punktu widzenia kraju jej znaczący element.
Koszty dostosowania gospodarki do życia z drogimi surowcami będą ogromne i poniesiemy je wszyscy. Warto więc już dziś przyzwyczajać się po prostu do oszczędzania energii.