Tłumaczy, iż nie wyda zgody na upublicznienie spółki, bo trwa tam otwarty konflikt pomiędzy zarządem a związkami zawodowymi (pracownikami). Argumentuje, przy tym, że prywatyzacja spółki w sytuacji konfliktu może wpłynąć negatywnie na wycenę jej akcji. Tak może myśleć Waldemar Pawlak, obywatel. Ba, tak może mówić Waldemar Pawlak, szef partii politycznej (wśród elektoratu której przeważają prywatni właściciele, czyli rolnicy indywidualni).
Ale nad takimi wypowiedziami publicznymi powinien się nieco zadumać minister gospodarki. Jego słowa zabrzmiały jak zaproszenie dla związków w JSW, by jeszcze wyraźniej powtórzyły swoje postulaty i by zdecydowały się na strajk. Wybrzmiały i zostały przyjęte z aprobatą. Związkowcy zaczynają w środę strajk włoski, żądając gwarancji 10-proc. podwyżki i tego, że przez dziesięć lat nie stracą pracy w JSW. A dodatkowo każdy z nich stanie się akcjonariuszem spółki, której pakiet kontrolny "na zawsze" (i jeden dzień dłużej) ich zdaniem powinien mieć Skarb Państwa.
Waldemar Pawlak (obywatel, polityk i wicepremier) uważa, że najpierw potrzebne jest porozumienie płacowe, a potem można zacząć proces prywatyzacyjny. I w tej metodzie nie ma szaleństwa, bo ciekawe, ilu potencjalnych inwestorów (i za jaką cenę) zechce kupić akcje spółki, w której nie ma wyzwań inwestorskich ani zarządczych: stała załoga i większościowy akcjonariusz zmieniający się najwyżej co cztery lata, razem z wyborami parlamentarnymi. Ach, kolejna nieudana prywatyzacja.