Euro to wciąż eksperyment

Charles Wyplosz – z profesorem ekonomii międzynarodowej na uczelni IHEID w Genewie rozmawia Grzegorz Siemionczyk

Aktualizacja: 10.07.2011 23:02 Publikacja: 10.07.2011 23:00

Charles Wyplosz

Charles Wyplosz

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Już w 2002 r. zwracał pan uwagę, że Pakt Satbilności i Wzrostu, w którym zapisane są m.in. reguły dyscypliny fiskalnej dla państw strefy euro, nie działa. Dlaczego unijni liderzy byli ślepi na takie ostrzeżenia dopóty, dopóki braki w tym pakcie poskutkowały kryzysem fiskalnym?

Częściowo dlatego, że unijni liderzy nie za bardzo wierzą ekonomistom. Ja nie byłem przecież jedynym, który wskazywał na braki w Pakcie Stabilności i Wzrostu. Ale głównym powodem było to, że zmiany w tym pakcie wymagałyby trudnej debaty. Stworzono dokument, który nie działał, ale łatwiej było się go trzymać, niż przyznać się do błędów. Politycy nie chcieli zużywać kapitału politycznego, który byłby potrzebny, aby przeforsować coś nowego. Teraz zresztą także nie są skłonni do odrzucenia tego paktu, tylko próbują go rozbudować, czyniąc go bardziej skomplikowanym.

Strefie euro potrzebne są zupełnie inne mechanizmy stabilizacyjne, niż dotychczas stosowane?

Tak sądzę. Ścieżka, którą strefa euro obrała wraz z Paktem Stabilności i Wzrostu (przyjęto go w 1997 r. – przyp. red.) i którą kontynuuje po wybuchu kryzysu fiskalnego, m.in. proponując pakt Euro Plus, prowadzi prosto na ścianę. Ale Bruksela nie zejdzie z tej ścieżki.

Pakt Euro Plus nie tylko zobowiązuje państwa-sygnatariuszy do reform, które poprawią kondycję ich finansów publicznych, ale też przewiduje zwiększenie koordynacji ich polityki gospodarczej. Czy sądzi pan, że Europa dojrzała do jeszcze większej integracji, niż obecnie? I czy w ogóle dojrzała do wspólnej waluty?

Unia walutowa jest niedokończonym eksperymentem, ponieważ nie towarzyszy jej unia polityczna. Europa to nie Stany Zjednoczone i z powodów historycznych nie będzie miała wspólnego rządu przez co najmniej kilka pokoleń. Od początku było wiadomo, że bez takiego rządu unia walutowa będzie niekompletna, ale i tak zdecydowano się ją stworzyć.

Ale podczas ostatniego kryzysu, który był wstrząsem, jaki zdarza się raz na 60 lat, unia walutowa ochroniła swoich członków. Gdyby Grecja nie była w strefie euro, doświadczyłaby załamania waluty i stałaby się jak Argentyna w 2001 r. Z kolei niemiecka marka tak bardzo by się wzmocniła, że tamtejsza gospodarka popadłaby w tarapaty. Jednocześnie kryzys ujawnił ułomność strefy euro, jaką jest brak dyscypliny fiskalnej.

Jak tę ułomność usunąć, skoro Pakt Stabilności i Wzrostu się nie sprawdził i nie wierzy pan w jego modyfikacje?

Trzeba rozważyć dwie kwestie. Po pierwsze, jak zażegnać obecny kryzys? Błąd popełniono tu rok temu, gdy UE udzieliła Grecji pomocy. Ateny powinny jej szukać w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, jak każde inne państwo. Wówczas uzgodnionoby zapewne restrukturyzację greckiego długu. Biorąc to zadanie na siebie, kraje strefy euro przekształciły problem Grecji w problem całego regionu. Dlatego właśnie kryzys się rozprzestrzenił, najpierw na Irlandię, później na Portugalię, a w dalszej kolejności być może na Hiszpanię. Drugie pytanie to jak zwiększyć dyscyplinę fiskalną w dłuższej perspektywie. Wiadomo, że Pakt Stabilności i Wzrostu nie może tego zagwarantować...

Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że zapisane w nim kryteria z Maastricht, są bezsensowne. Reguła, aby deficyt budżetowy nie przekraczał 3 proc. PKB, jest sztuczna. Nie można też wymagać, aby państwa wypełniały te kryteria każdego roku. Dyscyplina fiskalna powinna być mierzona w horyzoncie całego cyklu koniunkturalnego, który trwa około 20 lat.

Po drugie, państwa, które przystąpiły do strefy euro oddały suwerenność w dziedzinie polityki pieniężnej, ale nie oddały jej w dziedzinie polityki fiskalnej. Tymczasem Pakt zakłada, że kraje będą dążyły do narzuconych przez Komisję Europejską celów. Gdy te cele stają w konflikcie z interesami państwa, te drugie zawsze wygrywają. Rządy są przecież wyłaniane w wyborach i muszą odpowiadać na potrzeby społeczeństwa.

Jak można te problemy rozwiązać?

Od lat bronię poglądu, że Pakt Stabilności i Wzrostu musi zostać zdecentralizowany. Tzn. każdy kraj musi stworzyć własne instytucje, które będą dbały o dyscyplinę fiskalną i przez Brukselę będą tylko kontrolowane. Przykładem może być to, co dwa lata temu zrobili Niemcy. Przyjęli wówczas poprawkę do konstytucji, która zobowiązuje rząd do planowania zbilansowanego budżetu. Przepisy te wiążą niemieckie władze i będą egzekwowane przez tamtejsze sądy.

EBC powinien wprowadzić zasadę, że nie przyjmuje pod zastaw pożyczek dla banków komercyjnych obligacji państw, które nie mają analogicznych mechanizmów. To byłaby dla rządów zachęta, aby je ustanowić, ale jednocześnie nie byłby to przymus. Rozkazy z Brukseli, np. aby Grecja obcięła deficyt budżetowy do 3 proc. w ciągu kilku lat, mają bowiem to do siebie, że nastawiają opinię publiczną przeciwko Europie.

Mówi pan o decentralizacji Paktu. Ale strefa euro wydaje się zmierzać w przeciwnym kierunku. Prezes EBC Jean-Claude Trichet zaproponował ostatnio, aby stworzyć europejskie ministerstwo finansów.

Tę propozycję można różnie interpretować. Jest jasne, że Europa nie będzie miała wspólnego rządu. Ale dobrym pomysłem byłoby np. utworzenie europejskiej komisji fiskalnej, złożonej z niezależnych ekspertów, która oceniałaby poczynania państw strefy euro w dziedzinie polityki budżetowej. Komisja ta nie musiałaby posiadać żadnej władzy. Wystarczyłoby, aby cieszyła się autorytetem i dzięki niemu mogła wpływać na postępowanie rządów. Mówiąc o ministerstwie finansów Trichet ma być może na myśli coś podobnego, tyle że nie chodzi mu raczej o komisję „mędrców", tylko jednoosobowy organ. Być może chce stworzyć dla siebie stanowisko, gdy wygaśnie jego kadencja w EBC.

Skoro mowa o EBC, czy sądzi pan, że można tę instytucję uważać za współwinną kryzysu fiskalnego? Być może jednakowa stopa procentowa dla tak zróżnicowanych gospodarek nie była dobrym pomysłem?

Jeśli Europa ma mieć jedną walutę, musi mieć jednakową stopę procentową. W zamian za korzyści, jakie daje wspólna jednostka płatnicza, państwa rezygnują z własnej polityki pieniężnej, a więc stopy procentowej dobrze dopasowanej do warunków gospodarczych. Oznacza to, że część funkcji polityki pieniężnej musi przejąć polityka fiskalna, która musi być w tym wypadku antycykliczna. To jedna z wad przynależności do unii walutowej, ale nie da się jej obejść.

Profesor Stanley Black z Uniwersytetu Północnej Karoliny jest innego zdania. Według niego, EBC mógłby po prostu ustalać inną stopę procentową dla każdego z państw strefy euro. To, że byłaby ona wyższa w Grecji, niż w Niemczech, nie oznaczałoby jego zdaniem, że kapitał natychmiast odpłynąłby na południe Europy, bo inwestorzy wiedzieliby, że wyższe stopy wiążą się z wyższym ryzykiem.

Według mnie, gdyby EBC ustalał różne nominalne stopy procentowe, przepływy kapitału byłby nieuniknione, chyba że zostałyby administracyjnie ograniczone. A to zniweczyłoby dotychczasowe wysiłki na rzecz integracji europejskiego systemu finansowego.

Ale jednakowa nominalna stopa procentowa oznacza, że realne stopy procentowe w poszczególnych krajach są różne ze względu na różnice w inflacji. W praktyce niższe były w Grecji, co sprzyjało zadłużaniu się...

W Polsce czy USA też każdy region rozwija się w innym tempie i ma inną inflację, a mimo to bank centralny nie ustala dla każdego z nich odmiennej stopy procentowej. Zresztą o o tym, że realne stopy procentowe będą niższe w krajach o wysokiej inflacji, a wysokie w państwach o niskiej inflacji, było wiadomo od początku. To przecież było sedno krytyki unii walutowej przez Alana Waltersa, doradcę Margaret Thatcher, który przyczynił się do tego, że Wielka Brytania nie weszła do strefy euro. Ale większość badaczy uważała, że odpowiedzią ten problem jest silnie antycykliczna polityka fiskalna. Tymczasem badania wskazują, że w większości państw była ona przed kryzysem procykliczna. Dopiero teraz rządy wchodzą na właściwą ścieżkę. Ale cóż...strefa euro jest historycznym eksperymentem, nie należało więc oczekiwać, że od początku wszystko będzie działało sprawnie.

A więc przed kryzysem polityka EBC była właściwa. A jak ocenia ją pan w ostatnich latach?

EBC doskonale radził sobie w czasie kryzysu finansowego, zanim wybuchł kryzys fiskalny. Uważam, że powinien obniżyć stopy procentowe do zera (obniżył do 0,5 proc. – przyp. red.), ale to detal. Później jednak, od maja ub.r., wszystko robił źle.

Uczestnicząc w pomocy dla Grecji opóźnił niezbędne dostosowania w kraju, w którym i tak dojdzie do restrukturyzacji zadłużenia. Atenom jest ona potrzebna, bo przy trwającej wciąż recesji nie da się ustabilizować finansów publicznych – PKB cały czas spada, więc stosunek długu do PKB rośnie. Ale gdy w końcu do restrukturyzacji dojdzie, EBC poniesie straty, bo od maja ub.r. skupował na rynku wtórnym greckie obligacje. Wcześniej instytucja ta zapewniała, że nigdy nie podejmie takich działań. Zmieniając zdanie, podkopała swoją wiarygodność.

W Niemczech dość popularny jest pogląd, że kryzys fiskalny ma po części źródła kulturowe: po prostu Grecy, Portugalczycy i Hiszpanie są leniwi i mają roszczeniowe postawy.

Niemcy znają kraje południowej Europy z wakacyjnych wypadów. Wydaje im się więc, że wszyscy Grecy i Hiszpanie cały swój czas spędzają na plaży. Ale to przecież nieprawda.

Ale czy niemiecka gospodarka, krytykowana za permanentną nadwyżkę na rachunku obrotów bieżących, może być stawiana innym krajom Europy za wzór?

Jednym z moich zarzutów wobec paktu Euro Plus jest właśnie to, że przywiązuje się w nim uwagę do salda rachunku obrotów bieżących poszczególnych państw strefy euro, podczas gdy według mnie są one bez znaczenia. W unii walutowej kapitał swobodnie przepływa i politycy nie powinni się tym zajmować. Waszyngton nie mierzy przecież deficytów i nadwyżek na rachunkach obrotów bieżących poszczególnych państw. My to robimy i uważamy, że jeśli Niemcy mają nadwyżkę, a Grecy deficyt, to coś jest nie w porządku. Ale jeśli Niemcy po prostu lubią oszczędzać, dlaczego mielibyśmy im tego zabraniać? Ludzie mają przecież różne preferencje i potrzeby. Mówienie im – jak francuska minister finansów Christine Lagarde, że powinni więcej konsumować – zakrawa na socjalistyczne planowanie.

A czy abstrahując od Europy deficyty na rachunkach obrotów bieżących jednych państw i towarzyszące im nadwyżki na rachunkach innych państw należy uważać za niebezpieczne? Część ekonomistów doszukuje się w tym zjawisku, znanym jako globalna nierównowaga finansowa, głębokich źródeł kryzysu.

Zupełnie nie zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że jest jakiś związek między globalną nierównowagą finansową a kryzysem. Zaczął się ona na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych, który nie działał dobrze, a nikt na to nie zwracał uwagi. W papiery oparte na tych kredytach inwestowały banki z całego świata i dlatego kryzys tak mocno się rozprzestrzenił. Jaką rolę odegrała tu globalna nierównowaga finansowa?

Przewodniczący Fedu Ben Bernanke tłumaczy, że kapitał płynący na Wall Street z państw, które mają nadwyżki na rachunku obrotów bieżących, głównie z Chin, obniżał stopy procentowe w USA, napędzając bańkę na rynku nieruchomości...

Zgadzam się, że kapitał z Chin obniżał stopy procentowe w USA, tyle że nie to było problemem amerykańskiego rynku nieruchomości, tylko brak należytej ochrony konsumentów. Banki mogły wciskać kredyty hipoteczne ludziom, który nigdy nie powinni ich dostać niezależnie od tego, jakie byłyby stopy.

CV

Charles Wyplosz

jest dyrektorem Międzynarodowego Centrum Badań nad Pieniądzem i Bankowością w Instytucie Podyplomowych Studiów Międzynarodowych i Rozwojowych (IHEID) w Genewie. Wcześniej wykładał m.in. w Wyższej Szkole Nauk Społecznych (EHESS) w Paryżu.

Już w 2002 r. zwracał pan uwagę, że Pakt Satbilności i Wzrostu, w którym zapisane są m.in. reguły dyscypliny fiskalnej dla państw strefy euro, nie działa. Dlaczego unijni liderzy byli ślepi na takie ostrzeżenia dopóty, dopóki braki w tym pakcie poskutkowały kryzysem fiskalnym?

Częściowo dlatego, że unijni liderzy nie za bardzo wierzą ekonomistom. Ja nie byłem przecież jedynym, który wskazywał na braki w Pakcie Stabilności i Wzrostu. Ale głównym powodem było to, że zmiany w tym pakcie wymagałyby trudnej debaty. Stworzono dokument, który nie działał, ale łatwiej było się go trzymać, niż przyznać się do błędów. Politycy nie chcieli zużywać kapitału politycznego, który byłby potrzebny, aby przeforsować coś nowego. Teraz zresztą także nie są skłonni do odrzucenia tego paktu, tylko próbują go rozbudować, czyniąc go bardziej skomplikowanym.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację