Ale przyzwolenie na taką gwałtowną aprecjację, która z czasem -  gdy sytuacja na rynkach się uspokoi – przerodzi się w deprecjację, nie mieści się w ramach wspomnianej stabilności. W tym świetle dzisiejsza decyzja Szwajcarskiego Banku Narodowego (SNB), aby rozpocząć działania na rzecz osłabienia franka, nie dziwi.

Jest natomiast zaskoczeniem o tyle, że – jak się wydawało – instytucja ta miała ograniczone pole manewru. W czerwcu ub.r. musiała przerwać bezpośrednie interwencje na rynku walutowym, także zamierzone na zahamowanie aprecjacji franka, bo nie przyniosły one oczekiwanych skutków. Doprowadziły natomiast do znaczącego wzrostu rezerw walutowych SNB, co naraziło go na gigantyczne straty (dalsze umacnianie się szwajcarskiej waluty zmniejsza bowiem wyrażoną we frankach wartość tych rezerw) i krytykę polityków, w tym żądania dymisji prezesa Philippa Hildebranda.

To, że pomimo tych doświadczeń helweckie władze pieniężne odważyły się znów wkroczyć do akcji, jest na pierwszy rzut oka dobrą wiadomością dla polskich kredytobiorców, którzy przed kilku laty skusili się na tanie wówczas frankowe pożyczki, a dziś borykają się ze znaczącym wzrostem rat. Bezpośrednio po komunikacie SNB kurs franka wobec złotego wyraźnie zniżkował. Co więcej, jednym z narzędzi, jakimi instytucja ta będzie osłabiała szwajcarską walutę, ma być obniżenie stóp procentowych, co może wpłynąć na oprocentowanie frankowych kredytów.

Tyle, że skuteczność działań SNB może się okazać krótkotrwała. Stopy procentowe w Szwajcarii już są bliskie zera – sprowadzenie ich jeszcze bliżej tej granicy raczej nie odwiedzie inwestorów od chęci lokowania kapitału w alpejskim sektorze bankowym. W końcu nie robią tego dla zysku, tylko dla ochrony pieniędzy. Skuteczniejsze może się okazać zwiększenie płynności na rynku franka, które także zapowiedział SNB, ale w warunkach ogromnej niepewności na rynkach i to może nie wystarczyć, aby osłabić szwajcarską walutę.

Ale dla zadłużonych we frankach jest nadzieja. Polityka pieniężna to w dużej mierze sztuka wpływania na psychikę uczestników rynków. Jeśli komunikat SNB inwestorzy odbiorą jako sygnał, że nie zamierza on pozostawać bierny w obliczu aprecjacji franka, być może stracą ochotę na obstawianie takiego scenariusza. A to, oprócz statusu szwajcarskiej waluty, windowało ostatnio jej kurs. Zdecydowanie helweckich władz pieniężnych może też sugerować, że nie zawahają się one ponownie interweniować na rynku walutowym: tym razem w koordynacji z innymi bankami centralnymi. W marcu wspólnymi siłami skutecznie osłabiły one jena. Tyle, że to był pokaz solidarności po kataklizmie, który uderzył wówczas w Japonię. Aprecjacja franka jest dla szwajcarskich eksporterów dotkliwa – podobnie jak dla polskich kredytobiorców  – ale nie katastrofalna.