Analitycy wierzą w niego, ale poza nimi mało kto słyszał o Timie Cooku – aż do 24 sierpnia 2011 roku, kiedy to na stanowisku dyrektora generalnego największej firmy giełdowej na świecie zastąpił showmana Steve'a Jobsa.
– Osoba Tima Cooka, według mnie, w najbliższym czasie zabezpiecza precyzyjne i niezakłócone wykonanie strategii, której autorem jest Jobs – mówi Magda Borowik, analityk IDC. – Zresztą po przejęciu sterów przez Cooka Jobs wciąż zasiadać będzie w radzie nadzorczej i służyć firmie swoją wizją.
Kim jest następca Jobsa? To 51-letni kawaler. Nigdy nie rzucał się w oczy. Ubiera się w stroje przypominające sztandarowy ubiór swojego mentora: bluzę wciągniętą w dżinsy i sportowe buty. Nie podnosi głosu ani nie traci głowy. Jest konkretny, ale nie potrafi improwizować jak Jobs. Nigdy nie dał mu się wyprowadzić z równowagi, a to podobno bardzo trudne.
Przez 12 lat pracował w IBM, potem przez pół roku w Compaqu. 13 lat temu został zwerbowany do Apple'a, gdzie trafił na stanowisko jednego z wiceprezesów firmy w okresie jej największych kłopotów finansowych. Udało mu się diametralnie zredukować koszty produkcji i dystrybucji produktów z logo jabłuszka, co w dużej mierze pomogło Apple'owi wydźwignąć się z dołka. W późniejszych latach Cook zasłynął niezwykle twardymi negocjacjami z operatorami telekomunikacyjnymi, którym dyktował warunki dotyczące sprzedaży przez nich iPhone'a.
Pierwszy raz u sterów firmy pojawił się w 2004 roku, kiedy Jobs przeszedł pierwszą z serii operacji spowodowanych rakiem trzustki. Rok później Cook został mianowany szefem operacyjnym Apple'a, odpowiedzialnym za sprzedaż i operacje międzynarodowe koncernu. W ten sposób stał się w tej firmie człowiekiem numer dwa.