Jest on jednak w pewnym sensie przyznaniem się prezydenckiej administracji do pomyłki. Ważną częścią nowego projektu są ulgi podatkowe dla przedsiębiorców tworzących nowe miejsca pracy. Tymczasem od początku swojej kadencji Barack Obama demonizował ulgi podatkowe wprowadzone przez administrację Busha wmawiając Amerykanom i światu, że zostały one wprowadzone po to tylko by zrobić dobrze kilku bogatym sponsorom republikanów (nie wspominał o bogatych sponsorach demokratów), gdy służyły one przede wszystkim drobnym przedsiębiorcom. Teraz proponuje własne ulgi.

Skąd taka nagła wolta Obamy? Czemu tworzy nowy program stymulacji fiskalnej, w czasie gdy jego kraj ma poważne problemy fiskalne? Nie łatwo się oprzeć wrażeniu, że głównym motywem działania amerykańskiego prezydenta jest jego topniejące poparcie w sondażach. Żadnemu prezydentowi USA nie udało się zdobyć reelekcji, gdy bezrobocie przekraczało 8 proc. Wybory za rok, a stopa bezrobocia wyniosła w sierpniu 9,1 proc. Obama obiecywał „zmianę" i nowe miejsca pracy. Obiecywał również, że zmniejszy o połowę amerykański dług publiczny – za swojej kadencji zwiększył go jak dotąd o dwie trzecie. Tłumaczy się kryzysem, ale duża część tego wzrostu zadłużenia jest efektem radosnej twórczości jego administracji, takiej jak fatalna w skutkach „reforma" systemu opieki zdrowotnej.

W 1980 r. Jimmy Carter, najgorszy prezydent w historii USA, zapytał podczas przedwyborczej debaty swojego kontrkandydata Ronalda Reagana: „Jaki ma pan plan dla gospodarki?". Reagan mu odpowiedział: „To proste. Carter odchodzi, stan gospodarki się poprawia". To samo można powiedzieć o Obamie. Pozbawienie władzy Baracka Husseina Obamy byłoby najlepszym pakietem stymulacyjnym dla amerykańskiej gospodarki.