Jeśli sumę wszystkich strachów, które od kilkunastu tygodni wiszą nad polską gospodarką, rozbijemy na elementy składowe, to jeden wydaje się co najmniej przerysowany. Chodzi o silne zahamowanie inwestycji, którego rynek się spodziewa, opierając się na mechanizmach występujących w przeszłości. Czy jednak rzeczywiście musi się tak stać? Czy znajdujemy się w na tyle podobnej sytuacji, by przyjmować takie scenariusze? Istnieje co najmniej kilka mocnych przesłanek, które pozwalają na skonstruowanie bardziej ostrożnej tezy zarówno dla sektora prywatnego, jak i publicznego.

Moim zdaniem inwestycje prywatne nie spadną na łeb, na szyję, jak w 2009 roku, tylko ustabilizują się na obecnym poziomie. Co za tym przemawia? Przede wszystkim obecny cykl ożywienia jest relatywnie krótki. O ile poprzednie etapy wzrostowe trwały około siedmiu lat, o tyle tym razem światowa gospodarka zmienia się znacznie szybciej i ożywienie trwało jedynie dwa lata.

To może oznaczać, że w przeciwieństwie do poprzednich spowolnień gospodarczych nie mamy do czynienia z przeinwestowaniem przedsiębiorstw. W firmach nadal znajdziemy wiele potrzeb związanych ze zwiększeniem mocy produkcyjnych, które wymagają sporych nakładów finansowych. A z ich zdobyciem, firmy nie powinny mieć problemu. Przede wszystkim firmy zgromadziły największe rezerwy płynności w historii, a i kredyt w banku jest relatywnie łatwo dostępny. Poza tym w Polsce mamy do czynienia z sektorami gospodarki, które de facto muszą być zmodernizowane. Dla przykładu infrastruktura energetyczna znajduje się w stanie fatalnym (choć lawina inwestycji w tym sektorze to pieśń nieco bardziej odległej przyszłości). Również przesunięcia w inwestycjach drogowych, które w skali całego kraju wyniosą kilka miliardów złotych, sprawią, że w tym segmencie dynamika inwestycji publicznych będzie oscylowała wokół zera (wcześniej prognozowaliśmy znaczne ich spadki).

Pewnym zagrożeniem dla wzrostu inwestycji jest mniejsze tempo absorpcji środków europejskich. Minister finansów ma jednak wiele możliwości oddziaływania na strumień inwestycji, unikając bezwzględnego zacieśnienia fiskalnego po stronie dochodowej, a raczej koncentrując się na zabiegach księgowych czy też zacieśnieniu po stronie dochodowej – podwyżki podatków zapewnić mogą kontynuację projektów infrastrukturalnych.

Jak zatem będzie wyglądać dynamika inwestycji w 2012 r. w naszym optymistycznym scenariuszu? Inwestycje w roku 2012 mogą rosnąć nawet w tempie 3 – 5 proc. Wszystko jednak pod warunkiem braku realizacji ryzyka niekontrolowanego bankructwa Grecji (obstawiam, że będzie to uporządkowany i politycznie kontrolowany proces), a co za tym idzie – pod warunkiem zatrzymania eskalacji negatywnych nastrojów i niepewności. Jeżeli nasi przedsiębiorcy nie poddadzą się tym wszystkim strachom, inwestycje powinny być solidnym wsparciem dla polskiej gospodarki w nadchodzących okresach.