Od kilku miesięcy wszyscy straszą nas recesją, załamaniem w strefie euro, bankructwem niektórych ich członków, ba nawet rozpadem klubu państw unijnej waluty i końcem samego euro. Tymczasem czas mija, rynki jak fala na oceanie raz się prężą, innym razem dołują, kapitał krąży wywołując zawirowania wokół walut, ale wszystko jakoś się toczy swoim trybem. Analizując sytuację Grecji mam wrażenie, że problem z tym krajem istniał zawsze, ale wcześniej kraje zachodniej Europy przymykały na niego oko, a Grecy beztrosko żyli na kredyt nie martwiąc się co będzie jutro. Dziś trzeba zacząć coś z tym narosłym przez lata długiem zacząć robić, a nie biadolić i spekulować jak daleko rozleje się kryzys. Szkopuł w tym,  że politycy wolą dywagować niż zakasać rękawy.

Obserwując nasze podwórko zaczęłam się martwić, że ta sama choroba mogła zarazić naszych polityków. Od kilku lat słyszymy deklaracje cięcia deficytu i zmniejszania zadłużania w relacji do PKB. W tym pierwszym wypadku nawet pewnie odniesiemy mały sukces w tym roku – poziom deficytu może spaść z 7,9 proc. PKB w 2010 roku nawet do około 5 proc. PKB w tym roku. Obawiam się jednak, że będzie to głównie zasługa dobrze radzącej sobie gospodarki. Politycy zdają sobie sprawę z sytuacji, premier wygłosił bardzo ładne expose, w którym wreszcie na pierwszym miejscu postawił sprawy gospodarcze. Zapowiedział działania, których wszyscy oczekiwaliśmy. I co?

Już w sobotę okazało się,  że rząd nie ma zamiaru spieszyć się z realizacją zapowiedzi. Zmiany w podatkach muszą poczekać ze względu na konieczność ich ogłoszenia na miesiąc przed wejściem w życie. W ciągu dwóch tygodni Parlament by sobie z ich uchwaleniem nie poradził. Z podniesieniem składki też ministrowi się nie spieszy. Pytanie jak będzie postępował w przypadku innych działań. Wiemy już, że dopiero rozpoczął prace nad podatkiem od kopalin. Czyżby rząd liczył, że wystarczy coś zapowiedzieć, a wszyscy przyklasną, agencje podniosą rating, a inwestorzy bez protestu będą kupować nasze papiery? Tak nie będzie. Nieważne czy kryzys nastąpi, czy nie, stabilizacja finansów publicznych jest konieczna. Znacznie wyżej byłby oceniany rząd, gdyby mówiąc jednocześnie działał. O ile za expose premier zebrał pochwały, o tyle za pierwsze pozytywne efekty miałby szanse na oklaski. O ile te efekty nastąpią szybko. Nieważne, czy francuski ekonomista ma rację żegnając się ze wzrostem, Polska musi być przygotowana na każdy scenariusz.