Niektórzy mówią, że tych pieniędzy zawsze będzie za mało. Wciąż nie znamy ostatecznego rachunku, jaki rynki finansowe każą nam zapłacić za życie ponad stan i za wieloletni brak politycznej motywacji do przeprowadzenia reform. Przykład szedł z góry, od najbogatszych – dyscyplinę jako pierwsze łamały Niemcy i Francja. A należało po prostu przestrzegać traktatu i paktu stabilizacji i nie lekceważyć zasad, które obowiązują w gospodarce – czyli przede wszystkim dbać o reputację. To jedyna szczepionka, która mogła uodpornić na dziką chciwość finansistów.

Pesymiści mówią o rozpadzie eurolandu, umiarkowani optymiści o tym, że strefę euro opuści jedynie Grecja. Hurraoptymiści, których znaleźć jest coraz trudniej, sądzą zaś, że euroland wyjdzie z kryzysu wzmocniony dzięki dążeniu ku unii fiskalnej i większej integracji w grupy krajów używających wspólnej waluty.

To, że dziś mamy problemy, jest efektem utraty reputacji. Staliśmy się w jeszcze większym stopniu zakładnikami rynków. Idee, niestety, nie rządzą dziś światem. Wszystko coraz silniej krąży wokół pieniędzy. We Francji więc nie wybory prezydenckie, a w Niemczech nie kolejne wybory w landach wyznaczą w tym roku agendę wydarzeń. O losach świata zdecydują natomiast daty aukcji bonów i obligacji, bo w 2012 roku Europa musi spłacić ponad 19 proc. wszystkich długów. Niemal 60 proc. tej kwoty przypada na trzy największe kraje: Niemcy, Francję i Włochy.

Nigdy w historii tak ogromnego wpływu na życie ludzi nie miały wykresy, modele i wątpliwości agencji ratingowych. Kluczowe dla naszego losu stało się pytanie, czy główne państwa Unii Europejskiej stracą najwyższy rating AAA, czy też może jednak uda im się go zachować. Morderczy wyścig z rynkami może zatrzymać tylko radykalne, choć chirurgicznie precyzyjne, przycięcie socjalnego tłuszczyku Starego Kontynentu.

Sytuacja jest trochę taka jak w codziennym życiu. Koszty leczenia zawsze będą wyższe niż profilaktyki. A w domowym budżecie dopiero w ostateczności tniemy wydatki, z których najtrudniej nam jest zrezygnować.