Jak zwykle, trochę sobie pogadali, a później w szampańskich nastrojach oznajmili, że nieco wcześniej sklecą kolejny traktat, który zakończy kryzys. Umowa rządowa w sprawie zacieśnienia dyscypliny fiskalnej w strefie euro ma być gotowa już do końca marca. Choć znaleźli się tacy, którzy odetchnęli z ulgą po tym oświadczeniu, należy spytać:?i co z tego? Dyscypliny fiskalnej każą przecież przestrzegać krnąbrnym Europejczykom kolejne unijne traktaty, poczynając od Maastricht. Od kilkunastu lat łamią je wszystkie państwa Unii – no może poza Luksemburgiem. Teraz ma być, co prawda wprowadzony mechanizm sankcji dla fiskalnych grzeszników, ale to też strefy euro nie uratuje.
Przywódcy Niemiec i Francji unikają dyskusji o sednie sprawy. Nie wiedzą, skąd wziąć pieniądze na ratownie Hiszpanii i Włoch, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie mają planu awaryjnego dla Grecji (na wypadek, gdyby np. negocjacje z wierzycielami o redukcji długu się załamały). Boją się rekapitalizowania banków i jednocześniej uciekają przed pytaniami o sens pomocy dla eurobankrutów. Od czasu do czasu rzucają pomysły w stylu „rządu gospodarczego", których sedno sprowadza się do zwiększonej kontroli nad gospodarkami innych państw eurolandu. Jednakże jak ognia unikają wszelkich wzmianek o stworzeniu innego filaru unii fiskalnej, czyli trasferów pieniędzy do mniej konkurencyjnych państw. Ich dotychczasowa strategia jest strategią klęski.