Skąd ta zmiana nastrojów?

Radziłbym bardzo ostrożnie podchodzić do inwestowania na rynkach w tym roku – pisze główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu

Publikacja: 01.02.2012 20:04

Skąd ta zmiana nastrojów?

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Historyczne już dziś dane EPFR za ubiegły rok wyraźnie potwierdzają: w wymiarze globalnym 2011 nie był rokiem dobrym dla giełdy; był za to zdecydowanie rokiem obligacji. Do funduszy obligacyjnych napłynęło netto ponad 117 mld dol. Z funduszy akcyjnych ubyło ponad 104 mld dol. (w tym w samych Stanach tylko w ostatnim kwartale aż 45 mld). Trudno się dziwić: kryzys znacząco zmniejszył skłonność do ryzyka, a dla wielu inwestorów ochrona kapitału i płynność stały się ważniejsze niż dochód z inwestycji. Mierzona dywidendą średnia rentowność spółek z indeksu S&P 500 wyniosła 2,2 proc. W tym samym czasie stały dochód w inwestycji w amerykańskie 10-latki dawał 2,0 proc., lokując się poniżej stopy inflacji.

Od początku 2009 do końca ubiegłego roku napływ do globalnych funduszy obligacyjnych sięgnął kwoty 774 mld dol. W tym samym czasie z funduszy akcyjnych ubyło 33 mld. Można więc powiedzieć, że 2011 stanowił kulminację tego trendu w przepływach kapitału, który odczytywać można jednoznacznie jako strach i niepewność wśród inwestorów finansowych.

Nic nie zapowiadało, by sprawy ulec miały zasadniczej zmianie w 2012. A jednak początek 2012 na globalnym rynku finansowym wygląda nietypowo i dość – trzeba przyznać na pierwszy rzut oka - zagadkowo.

Z jednej strony mamy ostre zwyżki na giełdach. W okresie kilku zaledwie tygodniu indeks S&P 500 wyrażony w dol. z dna, jakie odnotował w październiku ubiegłego roku, podniósł się o ładne o 22 proc. Wyrażony w euro wygląda jeszcze lepiej: wzrósł o 30 proc. Ktoś powie: efekt stycznia. Może i tak, ale dlaczego w takim razie indeks zmienności Vix (opcje na S& P500) spadł tak mocno, że znalazł się poniżej poziomu z lipca 2011? Logicznie rzecz biorąc tak silne wzrosty i niska zmienność sugerować powinny duże zaufanie inwestorów do giełdy. Czytaj: widzimy zanik obaw o wzrost, kryzys i - odpowiadajacy takim nastrojom - spadek awersji do ryzyka. Rzecz dotyczy nie tylko Stanów. W pogrążonej w chaosie Europie DAX 30 mocno dołował jeszcze w listopadzie (spadek o 16 proc.), ale zaczął odrabiać straty już w ostatnim tygodniu grudnia ubiegłego roku i nadal rósł (do 07 stycznia o ponad 8 proc.).

Czyżbyśmy mieli do czynienia z nagłym odwróceniem się nastrojów i powrotem oczekiwań na pomyślny scenariusz makroekonomiczny dla globalnej gospodarki? Rozwiały się gdzieś dołujące dotąd rynek obawy inwestorów?

Odpowiedź na to pytanie staje się mniej oczywista, jeśli do wniosków z notowań giełdowych dołożymy wycenę instrumentów w segmencie FI. Otóż, jeszcze w lipcu rentowność 10-letnich papierów amerykańskich oscylowała wokół 3 proc. Teraz jest to 2 proc. Tak niskie rentowności, ich spadek o ok. 1 pkt. proc. w okresie półrocza; spadek poniżej oprocentowania obligacji indeksowanych do inflacji (TIPs) – sugerują wyraźny brak wiary w trwałość ożywienia, za to obawy przed presją deflacyjną.

Popatrzmy co dzieje się z cenami surowców, tradycyjnie zawsze mocno skorelowanymi z rynkiem kapitałowym. Surowce przemysłowe, od lipca ubiegłego roku, odwrotnie niż giełda, spadły o 18 proc. Kto więc ma rację: inwestorzy giełdowi, czy ci z rynku surowcowego, którzy głosując nogami wyrażają brak wiary w tempo wzrostu gospodarczego? Ktoś musi sie mylić, bo inaczej trudno wyjaśnić to nagłe rozkorelowanie się historycznej zależności między tymi dwoma rynkami.

Wiara w trwałość tendencji wzrostowych pociągać też powinna za sobą większą skłonność do ryzyka i poszukiwanie wyższych stóp zwrotu z inwestycji. I tak faktycznie jest. Tyle, że wzrost indeksu EM MSCI, oddającego koniunkturę na rynkach wschodzących, gdzie ryzyko i stopa zwrotu są zawsze wyższe, wciąż nie nadążą za wzrostem indeksów na rynkach dojrzałych i pokazuje niedowartościowanie giełd w krajach rozwijających się na poziomie ponad 5 proc.? O co tu chodzi?

Rynek gra w ruletkę

Ten mocno niespójny obraz, jaki daje początek roku na rynku finansowym, można próbować objaśniać na kilka sposobów:

W moim odczuciu większość argumentów wspierających nagłą zmanę nastrojów na globalnym rynku nie wytrzymuje krytyki i nie jest wsparta na solidnych fundamentach makroekonomicznych. Jest za to przejawem życzeniowości i czystą rynkową spekulacją, nakierowaną na realizację zysków, do czego zachęcają gwarancje dawane obecnie inwestorom przez Fed.

Zresztą popatrzmy na udokumentowane fakty.

Prognozy makro przeciw rynkowym optymistom; Fed daje ryzykantom 2 lata

Zacznijmy od kwestii najprostszej: czy giełda jest obecnie tania? Nie bardzo, o ile zastosujemy do pomiarów odpowiednie narzędzia. Jeśli do dynamicznie ostatnio rosnącej giełdy amerykańskiej zastosujemy metodę Shillera, gdzie pod wartość dochodów w mianowniku współczynnika P/E wstawiamy średnią 10-letnią urealnioną wskaźnikiem CPI, to giełda jest aktualnie wciąż droższa niż średnia historyczna. Żeby to zmienić rosnące ceny musiałyby wzrosnąć jeszcze o połowę. Co gorsza – w tym roku oczekuje się przecież spadku dochodów spółek giełdowych w Stanach średnio o 6,9 proc. W strefie euro jest jeszcze gorzej, bo spadki dochodów mają być nawet dwucyfrowe.  Skoro wartość E spada, a wszysko na to wskazuje, że tak właśnie będzie, to współczynnik P/E rośnie. Nie jest więc wcale tanio. A będzie jeszcze drożej.

Gospodarka amerykańska rośnie tylko dzięki polityce pieniężnej Fed. Trudno wykluczyć, że zmiany w bilansie ryzyk skłonią amerykański bank centralny do rozpoczęcia QE3. Ale ważniejsze wydaje się to, że Fed powoli przeorientowuje swoją politykę monetarną na wzór tej stosowanej obecnie powszechnie przez niezależne banki centralne na świecie. Fed przyjął właśnie preferowaną przez prezesa Bernanke strategię implicite sformułowanego celu inflacyjnego. Fed idzie nawet dalej niż wiele banków stosujących cel inflacyjny, bo zaczął publikować projektowane przez 17 głosujących członków FOMC ścieżki stóp procentowych (3 członków Komietu chciałoby podnieść stopy już w tym roku; 3 w 2013; 5 w 2014; 4 w 2015; 2 nie wcześniej niż w 2016). Fed, ratujący aktualnie gospodarkę amerykańską przez zapaścią, ale wystawiający ją na ryzyko znaczącego wzrostu inflacji w przyszłości, wyraźnie przeorientowuje już teraz, z dużym wyprzedzeniem, swój mandat, przygotowując się na prowadzenie bardziej konwencjonalnej polityki monetarnej, gdzie pierwszorzędnym celem banku centralnego jest utrzymanie w ryzach inflacji. Potwierdzeniem jest uzgodnienie przez FOMC na styczniowym posiedzeniu celu inflacyjnego w wysokości 2 proc. (w wymiarze PCE) w kategoriach ongoing, w przeciwieństwie do zmieniającego się w zależności od fazy cyklu poziomu bezrobocia (5,2-6,0 proc.). Tylko krótki horyzont może przesłaniać inwestorom ten oczywisty fakt: Fed „uzbraja się" instytucjonalnie i wyposaża w instrumentarium niezbędne dla skutecznego zwalczania inflacji. Nawet, jeśli konsensusowo zapowiada utrzymanie stóp procentowych na niezmienionym poziomie aż do 2014 roku. Inwestorzy nie powinni tego faktu przeoczyć. Tym bardziej, że Fed równocześnie wskazuje preferowany przez siebie poziom neutralnej stopy procentowej mieszczącej się w przedziale 3,75-4,5 proc. Oznacza to w praktyce zapowiedź ostrego wzrostu stóp z dzisiejszego zerowego poziomu najdalej za 2 lata.

Dotychczasowy sposób zarządzania kryzysem w strefie euro nie skłania do daleko idącego optymizmu. Pierwsza i zapewne druga transza w ramach LTROs pozwoli przetwać bankom europejskim, których upadek pociągnąłby za sobą ryzyko systemowe. UniCredit (12,5 mld euro), Intensa San Paolo (12 mld), Monte dei Paschi di Siena (10 mld), oraz kilka innych mniejszych banków zaciagając w EBC pożyczki na ponad 50 mld euro zdołały zabezpieczyć sobie ok. 90 proc. potrzeb finansowania na ten rok. Te banki – jak dobrze pójdzie – przetrwają. LTROs zdjęły więc z agendy ryzyko systemowe dla sektora bankowego w strefie euro. Dzięki dlugoterminowemu finansowaniu wolniejsze też zapewne będzie tempo delewaryzacji. Ale co to ma wspólnego z rozwiązaniem fundamentalnych problemów niewypłacalności w strefie euro?

Styczniowe udane aukcje obligacji hiszpańskich, czy francuskich pokazały tylko, że popyt generowały zasilone w płynność przez EBC lokalne banki. A to znaczy, co najwyżej tyle, że EBC pośrednio finansuje emisję rządowego długu. Do tej pory w bilansie EBC pojawiło się 200 mld euro obligacji. Czy EBC ma zmonetyzować cały dług krajów zagrożonych niewypłacalnością? Emisje długu publicznego w strefie euro w tym roku sięgną kwoty 794 mld euro. Jest to co prawda mniej niż w bezprecedensowym roku 2010 (952 mld), ale i tak o ponad 100 mld więcej niż wynosi wieloletnia średnia. Kalendarz emisji wskazuje, że newralgicznymi miesiącami dla strefy euro będą luty, marzec i kwiecień, kiedy to gwałtownie rosną potrzeby pożyczkowe netto we Włoszech i zapadalność długu w Grecji i Portugalii.

Grecja boryka się z nierozwiązanym problemem restrukturyzacji długu. Bez względu na to jednak, jakim wynikiem skończą się ostatecznie negocjacje w sprawie kosztów, jakie ponieść będą musieli prywatni inwestorzy (PSI), nie zmienia to faktu, że z Grecji coraz szerszą falą odpływają prywatne depozyty. Oficjalne statystyki, bilanse banków, pokazują, że w ostatnich 2 latach depozyty spadły o 1/3, czyli o 65 mld euro. Dewastuje to bilanse banków. Bez dokapitalizowania na kwotę nie mniejszą niż 40 mld euro nie będą one w stanie prowadzić akcji kredytowej (w niezrealizowanym porozumieniu grudniowym ze szczytu europejskiego obiecano im 30 mld euro). Grecja znajduje się w „korkociągu", gdzie pogłębiająca się recesja pociąga za sobą – zgodnie z obowiązującą doktryną – konieczność coraz głębszych dostosowań fiskalnych. Podobna jest zresztą sytuacja Włoch. Tyle, że tu pakiet liberalizujący gospodarkę, może w ogóle nie przejść przez parlament.

Obniżenie przez agencję S&P najwyższego ratingu inwestycyjnego Francji i Austrii nie spowodowało przeceny na europejskich giełdach tylko dlatego, że ratingi francuskich i austryjackich banków i tak lokują się już poniżej ratingu krajowego. Trudno jednak powiedzieć, że pozostało to bez wpływu na EFSF. Rating 3A dla funduszu nie mógł się utrzymać, ponieważ z 780 mld euro gwarancji, jakie mu przydzielono aż 20 proc. przypada na Francję, a ostatnie 4 kraje w najwyższym ratingiem (Niemcy, Luksemburg, Holandia i Finlandia) dostarczają EFSF zaledwie 34 proc. z łącznej puli gwarancji. Obniżenie ratingu Francji i Austrii „zdjęło" z puli gwarancji ok. 180 mld euro. Do tego dochodzą zobowiązania wobec Irlandii, Portugalii i Grecji. Funduszowi z 440 mld nominalnych środków do dyspozycji zostało po obniżce ratingów nie wiecej niż 120 mld. Wystarczy może jeszcze na Portugalię, która typowana jest obecnie, jako drugi po Grecji kandydat do ogłoszenia niewypłacalności. Nie wystarczy na izolowanie od rynkowej paniki Włoch i Hiszpanii.

Dopóki Niemcy nie zmienią swojego stanowiska w kwestii dofinansowania EFSF, bądź połączenia go ze stałym EMS, który ma zacząć działać w połowie roku; dopóki nie zmienią zdania w sprawie emisji euroobligacji; dopóki nie przymkną oka na bezpośrednie lub pośrednie finansowanie długu przez EBC – sytuację w strefie euro trudno bedzie uznać za ustabilizowaną. Forsowanie „paktu fiskalnego", jako jedynego remedium na strukturalne problemy Europy, pozbawione jest większego sensu. Pakt fiskalny nie rozwiązuje bowiem problemu strukturalnej nierównowagi w strefie euro, gdzie wciąż pozostają kraje z trwałymi strukturalnymi nadwyżkami i deficytami budżetowymi i na rachunkach bieżących. A to pociąga za sobą petryfikację permanentnej przewagi konkurencyjnej jednych nad drugimi.

Tego problemu, podobnie jak kwestii niewypłacalności w strefie euro, nie uda się rozwiązać w warunkach wieloletniej głębokiej recesji.

W oczekiwaniu na QE3

Rynek finansowy szuka swojej szansy na zysk zmieniając wycenę aktywów z instrumentów mniej na bardziej ryzykowne. Widzimy jednak, że nie idzie to w parze z prognozami makroekonomicznymi.

Dlatego radziłbym z dystansem podchodzić do kierunków inwestowania w 2012 sugerowanych przez zmiany cen poszczególnych kategorii aktywów, jakie dokonały się na początku roku. Większej klarowności oczekiwać można najwcześniej w drugiej połowie 2012. Najdalej w kwietniu lub maju Fed musi zdecydować, czy swą dotychczasową, warunkową deklarację gotowości uruchomienia QE3 wprowadzić w czyn.

Historyczne już dziś dane EPFR za ubiegły rok wyraźnie potwierdzają: w wymiarze globalnym 2011 nie był rokiem dobrym dla giełdy; był za to zdecydowanie rokiem obligacji. Do funduszy obligacyjnych napłynęło netto ponad 117 mld dol. Z funduszy akcyjnych ubyło ponad 104 mld dol. (w tym w samych Stanach tylko w ostatnim kwartale aż 45 mld). Trudno się dziwić: kryzys znacząco zmniejszył skłonność do ryzyka, a dla wielu inwestorów ochrona kapitału i płynność stały się ważniejsze niż dochód z inwestycji. Mierzona dywidendą średnia rentowność spółek z indeksu S&P 500 wyniosła 2,2 proc. W tym samym czasie stały dochód w inwestycji w amerykańskie 10-latki dawał 2,0 proc., lokując się poniżej stopy inflacji.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację