Często można usłyszeć, że Polska ma bardzo silną gospodarkę. Prezes NBP Marek Belka stwierdził, że właściwie jedyną naszą słabością jest uzależnienie od kapitału zagranicznego. Ma rację, bo niemal połowa długu publicznego znajduje się w rękach inwestorów zagranicznych. Jak więc strzelą tak zwanego focha – jak się potocznie mówi – to miny mogą nam tu w kraju zrzednąć.

Można by się jednak zastanowić, czy nasza gospodarka nie ma innych słabych punktów. Na przykład: bezrobocie. Choć gospodarka rozwija się nam bardzo solidnie już od dwóch lat, to bezrobocie rośnie. W czwartym kwartale 2011 r. wyniosło 9,7 proc. (nie mówię tu o bezrobociu rejestrowanym, wynoszącym 13,2 proc., na które składa się cała masa ludzi pracujących na czarno), czyli o 0,4 pkt proc. więcej niż rok wcześniej i aż o 1,2 pkt proc. więcej niż pod koniec kryzysowego 2009 r.

Przyczyn tego zjawiska jest zapewne wiele. W jakiejś mierze jest to zwykły mechanizm makroekonomiczny – zmiany w zatrudnieniu następują dużo wolniej niż zmiany PKB (firma szybciej zwiększa produkcję, niż zatrudnia nową kadrę). Częściowo wysokie bezrobocie wynika ze wzrostu liczby osób chętnych do pracy, czyli jest odzwierciedleniem pozytywnego trendu. Inny powód to czynniki strukturalne – podaż i popyt nie w pełni się spotykają. Wprawdzie pęd do edukacji jest w Polsce ogromny, ale w równie ogromnej mierze bardzo słabe uczelnie produkują bardzo słabo wykształconych pracowników. Tych zaś mało która firma potrzebuje. I nie do końca zgadzam się z popularnym przekonaniem, że remedium to pchanie młodzieży na studia techniczne. Większa liczba inżynierów Polsce pomoże, ale filozof z Oxfordu może być więcej wart niż inżynier z podrzędnej politechniki.

Na problem warto też spojrzeć z innej strony. Dzięki dość wysokiemu bezrobociu presja płacowa w firmach jest bardzo niska. To zaś pozwoliło im znacząco umocnić swoją konkurencyjność na rynkach europejskich, a dzięki temu w przyszłości ich rozwój może być szybszy, a spadek bezrobocia – głębszy. To tylko hipoteza. Nie chcę nadużywać tego porównania, ale na początku lat 2000. Niemcy przechodziły okres podwyższonego bezrobocia, a teraz dzięki wysokiej konkurencyjności firm jako jeden z niewielu krajów na świecie mają bezrobocie w trendzie wyraźnie spadkowym.

Jak zatem widać wysokie bezrobocie ma wiele twarzy. Jedno jednak nie ulega wątpliwości –musi się ono zmniejszyć w średniej i dłuższej perspektywie. Nie będziemy krajem sukcesu, dopóki tego nie uczynimy. A nie będzie to łatwe, bo to nie jest tylko problem polityczny. Pomysły polegające na przekierowaniu większych publicznych pieniędzy czy to na walkę z bezrobociem czy to na edukację są daleko niewystarczające, a w wielu przypadkach przeciwproduktywne. Moim zdaniem pierwszy krok to uznanie, że wysoki wzrost PKB nie czyni nas zieloną wyspą. Poprzestawanie na laurach to cecha mało ambitnych ludzi i społeczności.