Co dalej ze strefą euro?

Albo czeka nas dekada solidarnej przewlekłej stagnacji w całej strefie euro, albo silniejsi poświęcą słabszych i zaaplikują im drastyczny kryzys, który zmusi ich do reform - pisze ekspert Instytutu Sobieskiego

Publikacja: 19.04.2012 22:12

Jan Filip Staniłko

Jan Filip Staniłko

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Red

W październiku 1996 r. wybitny ekonomista Rudiger Dornbusch, profesor MIT, opublikował na łamach Foreign Affairs artykuł zatytułowany Eurofantazje. Wspólna waluta jako panaceum. Esej ten, czytany dzisiaj, z jednej strony brzmi jak proroctwo, ponieważ właściwie przewiduje taki sam kryzys strefy euro, jaki rozgrywa się na naszych oczach. Z drugiej strony tekst ten pozwala umieścić problemy, z którymi zmagają się kraje zachodnioeuropejskie, we właściwym kontekście.

Bezsensowna bitwa

Dornbusch pisał o Unii Gospodarczo-Monetarnej, że będąc złym i mało prawdopodobnym pomysłem, stała się złym pomysłem, który został zrealizowany z powodów politycznych. Wysokie bezrobocie, niski wzrost, niewydolność państwa dobrobytu, którego nie da się utrzymać  wszystkie te problemy, które dziś przewijają się w tle kryzysu, a były dobrze widoczne w latach 90.  znalazły nadzieję na rozwiązanie w desperackiej decyzji stworzenia unii walutowej, tak jakby miała ona rozwiązać realne problemy Europy.

Tymczasem naprawdę olbrzymi wysiłek budowy wspólnej waluty, spełniania kryteriów z Maastricht, tylko nakładał kolejne ciężary na barki już wówczas źle rządzonych państw. Przez dekadę budowano porządek, który doprowadził do większej współzależności kraje, które już w momencie jego wprowadzania potrzebowały indywidualnej diagnozy i skutecznej terapii. Była to najprawdopodobniej jeszcze jedna bezsensowna bitwa w europejskiej historii. Koszt dojścia do strefy euro był wysoki, gospodarcze korzyści właściwie minimalne, a perspektywa rozczarowania, jak się okazało, tak realna, że niemal pewna.

Najbardziej prawdopodobny scenariusz rysowany przez Dornbuscha  ale i ekonomistów amerykańskich tak różnych, jak Martin Feldstein, Milton Friedman czy Paul Krugman  okazał się prawdziwy. Euro powstało, ale ani nie zakończyło europejskich problemów monetarnych, ani nie rozwiązało problemów z dobrobytem. Eurofantazje widziały unię monetarną jako panaceum, a przynajmniej kluczowy krok do uczynienia Europy cudowną  politycznie, kulturalnie, gospodarczo, społecznie i finansowo. Tymczasem praktycznie na wszystkich tych polach panuje w Europie kryzys, który ostatecznie manifestuje się problemami demograficznymi.

W europejskiej unii gospodarczo-walutowej różnice w narodowej historii i tożsamości determinują różnice w preferencjach co do polityki pieniężnej. Unia walutowa ze swej natury wymaga kosztownych kompromisów oraz stawia przed państwami nieusuwalne dylematy. Państwa członkowskie muszą się porozumieć w sprawie wspólnej polityki pieniężnej, która w niektórych przypadkach nie jest optymalna dla żadnego z nich.

Eksperyment z nową monetą

Decydując się na członkostwo w strefie euro, kraje na jednej szali kładły koszty niekoniecznie najlepszej polityki monetarnej, a na drugiej korzyści innego rodzaju. Dla Niemców były to tzw. warunki wymiany międzynarodowej, dla Włochów był to niski koszt obsługi olbrzymiego zadłużenia.

Paradoksalnie zatem ci, którzy unii monetarnej chcieli najmniej lub nie chcieli jej w ogóle, czyli Niemcy i Bundesbank, okazali się jej największymi wygranymi. Zjednoczenie Niemiec ujawniło poważne niedomogi w niemieckim modelu gospodarczym, ale też zmusiło Niemców do stopniowego wprowadzania koniecznych reform. To pozwoliło im w kolejnej dekadzie utrzymywać regionalną i globalną konkurencyjność oraz umożliwiło skorzystanie z euro jako dźwigni eksportowego imperium.

Z kolei kluczowi partnerzy w budowie strefy euro, którzy już w latach 90. żyli z dnia na dzień  Francuzi, Włosi, Hiszpanie  cieszyli się z powstania strefy. Z jednej strony uważali, że jest to cudowne lekarstwo na zgniłe finanse publiczne i dekady spodlonej waluty, choć krzywili się, ponieważ te czynniki były decydujące w wyścigu do celów z Maastricht. Z drugiej strony taka logika tworzenia strefy sprawiała, że jeden kraj, np. Francja, wciągał do projektu kolejny słabszy kraj, np. Włochy, ponieważ nie mógł pozostawić konkurentowi możliwości dewaluacji waluty, samemu się jej pozbywając.

Dornbusch uważał, że eksperymentowanie z nową monetą jest złym pomysłem, w czasie gdy Europa musi sprostać twardym realiom rozmontowania państwa dobrobytu, przywrócenia milionów bezrobotnych do normalnego życia zawodowego, deregulacji państwowo-korporatywistycznych gospodarek, wdrażaniu myślenia gospodarczego zorientowanego na podaż czy integracji Europy Środkowej do europejskich łańcuchów produkcyjnych.

Nowy pieniądz dawał co najwyżej nieistotne korzyści, a wręcz można powiedzieć, że w wypadku krajów PIGS stał się morfiną łagodzącą gospodarczą gangrenę. Jednocześnie niebywale utrudnił dostosowanie gospodarcze i pragmatyczną współpracę, co na tyle osłabiło Europę, że w momencie wielkiego kryzysu gospodarczego nie była ona zdolna do potraktowania go jako szansy do transformacji.

Trzy strategie

Europejscy przywódcy skupiają się dziś na walce ze skutkami działania domniemanego panaceum  pokusą nadużycia, strukturalnymi nierównowagami wynikającymi z nieoptymalności strefy, nadmiernym długiem czy uzależnieniem od nieopanowanej kreacji pieniądza. Starałem się zdiagnozować te problemy w artykule "Nikt nie jest niewinny" (Rzeczpospolita, 14 grudnia 2011). Co gorsza, przyjęli oni trzy strategie, które wydają się być odpowiedziami na niewłaściwe pytania.

Po pierwsze, zwiększono gwarancje finansowe dla Europejskiego Mechanizmu Stabilności Finansowej do biliona euro i nakazano bankom zwiększenie kapitałów. Niestety banki gromadzą kapitały, wstrzymując kredytowanie, co uderza we wzrost gospodarczy. Z kolei spadek ratingów poszczególnych państw uniemożliwił udzielenie gwarancji na sumę, która mimo iż jest wielka, i tak dla Hiszpanii i Włoch jest niewystarczająca. Tymczasem przetrwanie strefy euro zależy dziś właśnie od losu tych dwóch państw, które są zbyt duże, by upaść, ale i zbyt duże, by je po prostu ratować.

Po drugie, z tego powodu EBC przeszedł od skupowania na rynku wtórnym obligacji zagrożonych upadkiem państw (tzw. sterylizacji) do udzielania gigantycznych trzyletnich pożyczek (LTRO), które są de facto europejskim luzowaniem ilościowym. Pieniądze te jednak służą dokupowania długu państw macierzystych pożyczających je instytucji finansowych.

Utrzymuje to patologiczne uzależnienie od wykupu obligacji własnego kraju w celu utrzymania dotychczasowego ratingu  w sektorze finansowym obowiązuje bowiem zasada, że instytucja nie może mieć lepszego ratingu niż jej macierzysty kraj. Tworzy się zatem błędne koło kryzysu fiskalnego przechodzącego w kryzys bankowy. Dodruk pieniądza przykrywa też ucieczkę kapitału z krajów zagrożonych  głównie PIGS, ale i Francji  do bezpiecznych (np. Niemcy, Holandia), która de facto jest ukrytym kryzysem bilansu płatniczego w strefie euro. Bundesbank jest obecnie dłużnikiem netto niemieckiego systemu bankowego, podczas gdy z samych Włoch wypłynęły depozyty o wartości 190 mld euro, z Hiszpanii  180, a Francji 80.

Co więcej, pożyczkodawca ostatniej instancji dla państw  obojętnie, czy będzie nim Europejski Fundusz Stabilizacyjny, czy EBC  historycznie spełniał swoją rolę wtedy, kiedy wspierał przeprowadzone już reformy  jak np. w Polsce na początku lat 90. Tymczasem w Europie tzw. opcja wielkiej bazooki w obecnej wersji jest popijaniem przez pijaka wódki kawą. Poza tym, aby być skuteczna, według Peterson Institute musiałaby sięgać nawet 2,5 bln euro. Takich pieniędzy państwa nie mają, a EBC raczej ich nie wydrukuje.

Po trzecie, Niemcy narzuciły pakt fiskalny, który ma zlikwidować deficyt  czyli objaw strukturalnego niedomagania państwa dobrobytu wzmocniony kryzysem  i w efekcie powstrzymać narastanie długu. Patronowały też przydzieleniu KE uprawnień kontrolnych i nadzorczych nad finansami i gospodarkami państw członkowskich. Jednak w praktyce narodowe klauzule konstytucyjne wprowadzające zapisy paktu są warunkowe (np. Niemcy, Hiszpania), apolityczna możliwość ich ortodoksyjnej realizacji jest raczej niewielka.

Co więcej, dostosowanie krajowe (poprzez rynek pracy) w krajach europejskich peryferii właściwie nie zachodzi. Od początku kryzysu pensje wzrosły o kilkadziesiąt procent. Zatem poprawa konkurencyjności i osiągnięcie znacznych i trwałych nadwyżek budżetowych, porównywalnych z reperacjami wojennymi, jest w tej sytuacji niemożliwe.

Zbyt wolne reformy

W unii monetarnej, gdzie mamy do czynienia z dylematami i kompromisami, zmiany okoliczności mogą doprowadzić do zmiany zobowiązań. Kraj, który przeżywa szok asymetryczny, może uznać, że koszty przestrzegania zasad ustalonych przez większość uczestniczących państw, dotąd uznawane za dopuszczalne, nagle stają się wygórowane. Kraj, który widzi, że jego partnerzy w unii monetarnej mianują do rady EBC ludzi mniej zdeterminowanych do walki z inflacją niż on, może w podobny sposób zdecydować, że koszty przyjęcia wspólnej polityki, poprzednio tolerowane, są obecnie niewspółmiernie wysokie.

Jeśli strefa euro ma przetrwać w kształcie zbliżonym do obecnego  ale już raczej bez Grecji i Portugalii  to z ekonomicznego punktu widzenia w najbliższym czasie równolegle powinny się rozwijać dwa federalizmy: federalizm fiskalny i federalizm bankowy, grupowanie większych niż dotąd budżetów europejskich pozwalających na transfery oraz grupowanie kompetencji nadzorczych przez europejski nadzór finansowy. To wynika z teorii obszarów walutowych, ale strefa euro jest unią monetarną suwerennych państw, a nie wewnętrznym obszarem płatniczym federacji, której żaden naród w Europie nie chce.

Najgorszą opcją jest uruchomienie wydarzenia o pozornie małym prawdopodobieństwie w mocno wylewarowanym systemie. Byłoby to np. jednostronne wyjście kraju centralnego, obrócenie się słabych peryferiów przeciw Niemcom, brak wzrostu pomimo ostrych oszczędności, utrata cierpliwości rynków. Takie wydarzenie pojawić się może w momencie przeciągającej się niemożności zrzucenia nadmiernego państwowego zadłużenia i niezdolności do przeprowadzenia bardzo agresywnego programu redukcji deficytów budżetowych. Wydaje się, że gdyby udało się uczynić wypłacalnymi państwa, uruchomiłoby to pozytywne tendencje w sektorze finansowym.

Wiemy, że poziom długu państw europejskich przekroczył już bezpieczne poziomy, ale nie umiemy chyba dokonać jego redukcji. W krajach takich jak Grecja, Włochy, Irlandia, Portugalia konieczne byłoby cięcie nawet o 50 proc. To oznacza jednak demolkę systemu finansowego i wciągnięcie w kryzys wierzycieli z centrum. Z kolei cięcia budżetowe i wymuszanie tzw. wewnętrznej dewaluacji kwestionują w praktyce tradycyjne narodowe modele społeczno-gospodarcze, co powoduje, że reformy są zbyt wolne.

Rudiger Dornbusch proponował w swoim tekście wprowadzenie do paktu stabilizacji i wzrostu limitu bezrobocia, co uniemożliwiłoby wejście do strefy złym kandydatom. To wymusiłoby reformy strukturalne i polityki makroekonomiczne (deregulację, cięcie wydatków), które obniżają bezrobocie. Istotą proponowanego przez niego docelowego rozwiązania było uruchomienie rewolucji podażowej, która zmusiłaby kraje do rywalizacji o lepsze poziomy konkurencyjności. Taki postulat wciąż jest aktualny i wciąż czeka na realizację. Od30 lat problemy Europy mają wszak to samo źródło.

Czeka nas zatem albo dekada solidarnej przewlekłej stagnacji w całej strefie euro, albo silniejsi poświęcą słabszych i zaaplikują im drastyczny kryzys, który zmusi ich do reform. W gospodarce akurat tak już jest, że silniejsi po prostu mają rację. Trzeba co najmniej wyprowadzić ze strefy Grecję i Portugalię, używając do tego zgromadzonych już funduszy, a Hiszpanii i Włochom zaaplikować zbliżenie społecznych systemów produkcji (rynku pracy i formacji kwalifikacji zawodowych) do wzorców znanych z północy. Najtrudniejszym zadaniem  zarówno politycznie, jak i finansowo byłby demontaż strefy. Prawdopodobnie tak jak jej powstanie nie było panaceum, tak nie będzie nim również jej rozpad.

Autor jest członkiem Zarządu Instytutu Sobieskiego, specjalistą w dziedzinie ekonomii politycznej

W październiku 1996 r. wybitny ekonomista Rudiger Dornbusch, profesor MIT, opublikował na łamach Foreign Affairs artykuł zatytułowany Eurofantazje. Wspólna waluta jako panaceum. Esej ten, czytany dzisiaj, z jednej strony brzmi jak proroctwo, ponieważ właściwie przewiduje taki sam kryzys strefy euro, jaki rozgrywa się na naszych oczach. Z drugiej strony tekst ten pozwala umieścić problemy, z którymi zmagają się kraje zachodnioeuropejskie, we właściwym kontekście.

Bezsensowna bitwa

Dornbusch pisał o Unii Gospodarczo-Monetarnej, że będąc złym i mało prawdopodobnym pomysłem, stała się złym pomysłem, który został zrealizowany z powodów politycznych. Wysokie bezrobocie, niski wzrost, niewydolność państwa dobrobytu, którego nie da się utrzymać  wszystkie te problemy, które dziś przewijają się w tle kryzysu, a były dobrze widoczne w latach 90.  znalazły nadzieję na rozwiązanie w desperackiej decyzji stworzenia unii walutowej, tak jakby miała ona rozwiązać realne problemy Europy.

Tymczasem naprawdę olbrzymi wysiłek budowy wspólnej waluty, spełniania kryteriów z Maastricht, tylko nakładał kolejne ciężary na barki już wówczas źle rządzonych państw. Przez dekadę budowano porządek, który doprowadził do większej współzależności kraje, które już w momencie jego wprowadzania potrzebowały indywidualnej diagnozy i skutecznej terapii. Była to najprawdopodobniej jeszcze jedna bezsensowna bitwa w europejskiej historii. Koszt dojścia do strefy euro był wysoki, gospodarcze korzyści właściwie minimalne, a perspektywa rozczarowania, jak się okazało, tak realna, że niemal pewna.

Najbardziej prawdopodobny scenariusz rysowany przez Dornbuscha  ale i ekonomistów amerykańskich tak różnych, jak Martin Feldstein, Milton Friedman czy Paul Krugman  okazał się prawdziwy. Euro powstało, ale ani nie zakończyło europejskich problemów monetarnych, ani nie rozwiązało problemów z dobrobytem. Eurofantazje widziały unię monetarną jako panaceum, a przynajmniej kluczowy krok do uczynienia Europy cudowną  politycznie, kulturalnie, gospodarczo, społecznie i finansowo. Tymczasem praktycznie na wszystkich tych polach panuje w Europie kryzys, który ostatecznie manifestuje się problemami demograficznymi.

Pozostało 82% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację